Quantcast
Channel: simply about home
Viewing all 154 articles
Browse latest View live

14 czapeczek na słoiki

$
0
0

Witajcie:)
Dziękuję Wam ogromnie za tyle ciepłych słów odnośnie dekoracji mojej "spiżarni"! Cieszę się, że tak wiele z Was robi samodzielnie przetwory i również je dekoruje. To niby taka zbyteczna czynność, ale ja czerpię z niej tyle radości i zwyczajnie odpoczywam:) Pojawił się nawet komentarz, że nudą powiało, bo znów tak pięknie coś zrobiłam... Taki żarcik (Moniko pozdrawiam Cię serdecznie!:), ale w pierwszym momencie serce mi zadrżało;) W odpowiedzi napisałam szczerą prawdę - gdy coś robię to zawsze staram się wkładać w to serce. I postanowiłam już dawno temu, że jak już mam coś pokazywać Wam tu na blogu, to niech to ma sens! Niech stanowi wartość nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Was. Bo gdyby nie Wy to pisałabym do szuflady, a może i w ogóle bym dawno temu z tego zrezygnowała.
Ostatnio nie mogę się nadziwić ile osób tu zagląda... Na moim fanpagu na facebooku jest Was już ponad 3000! Jestem w szoku i tym bardziej nie chcę Was zawieść, gdy publikuję kolejny wpis... Mam nadzieję, że to co tu tworzę, przypadnie do gustu nie tylko nowym czytelnikom, ale też tym, którzy są ze mną od początku. No dobra, kończę już te moje wywody;P Podziękować tylko chciałam;) I tak jak obiecałam, do Waszej dyspozycji przekazuję taki mały oto prezencik w postaci 14 czapeczek na słoiki do samodzielnego wydruku, które stworzyłam specjalnie dla Was.













Grafiki pobierać możecie za darmo, ale są tylko do domowego użytku. Klikając na grafikę otworzy się większa wersja i tą polecam Wam pobrać i wydrukować w formacie A4. 

A tych, którzy nie widzieli ostatniego wpisu zapraszam TUTAJ :)

Buziaki
Magda


Wszystkie osobliwości Portobello Road

$
0
0

Przenieśmy się na chwilę do Londynu. Spośród wielu atrakcji do zwiedzania wiele osób wybiera się na spacer po Notting Hill. Tłumy kierujące się na osławioną ulicę Portobello Road ciągną się niemal od stacji metra. Mijamy sklep Jamiego Oliver'a, w którym możemy zakupić wyjątkowe deski do krojenia za kilkaset (!) złotych. Kolejne sklepy to wystawa dupereli dla nas, turystów. Machające chińskie kotki, tandetne koszulki, fikuśne sukienki, buty. Jest prawie jak na bazarze. Gdzieś pomiędzy sklepami wciśnięte knajpki serwujące klasyki kuchni dla turystów: rybę z frytkami i burgery. Hałas i gwar szybko nie mija, bo im bliżej znajdujemy się u celu naszego zwiedzania, tym bardziej się on zagęszcza... Dlaczego zatem wszyscy tak ślepo podążają na to całe Notting Hill?

Dziś przed Wami wszystkie osobliwości Portobello Road. No dobra, nie wszystkie. I nie tylko tej osławionej ulicy. Bo gdybym się tylko na niej zatrzymała, to nie odkryłabym całego uroku Notting Hill. Zapraszam na krótki spacer.

Tak wygląda ulica Portobello w weekend.  Można przejść się tam raz, zobaczyć fantastyczne stragany, kupić pamiątki, rękodzieło i starocie, czy też najeść się lokalnych potraw i człowiek jest wyczerpany.  Tłumy ludzi skutecznie utrudniają zwiedzanie, choć oczywiście ma to swój klimat. Zdecydowanie polecam wybrać się tam w dniu powszednim, ale nie zobaczymy już tylu wystawców na bazarku wzdłuż ulicy. Coś za coś. 

Mnóstwo ciekawych sklepów, księgarni i antykwariatów, a w każdym znajdzie się coś wyjątkowego. Po prawej ceramika i genialne skrzynki, które oczami wyobraźni widziałam już u siebie;)

Na każdym rogu knajpka lub kawiarnia. Warto nie zatrzymywać się w pierwszej lepszej, bo ceny w każdej są bardzo zróżnicowane.

Gdybym mieszkała w pobliżu na pewno kupowałabym świeże kwiaty, w którymś z tych cudownych straganów:)


Można zgłodnieć od tych pyszności. Po prawej moje ulubione oliwki, po lewej szykuje się sok prosto z kokosa.



Pan chyba pomylił dzielnicę z Camden Town;) Jednak każdy może spróbować swoich sił i oczarować publikę sunącą wzdłuż ulicy.

Ta pani przypadła mi bardziej do gustu;) Piękny wokal wystarczył, aby zauroczyć tłum. Niektórzy zrobili sobie koło niej postój na posiłek. Pełen luz.

Kilka sklepów bardzo mnie zauroczyło. W szczególności sklepik Cath Kidston (po prawej), której wzory tkanin znałam od dawna. Ceny niestety mnie powaliły na kolana i wyszłam ze sklepu z pustymi rękoma.
No dobra. Jeśli ktokolwiek tu dotarł, może uznać że przebrnął przez Portobello Road ;) Wierzcie, bądź nie, ale pomimo tych weekendowych tłumów, warto się tam wybrać, chociaż raz! Wielka szkoda by była, gdyby jednak wycieczka po Notting Hill zaczęła się i skończyła właśnie tam. Cały urok tej dzielnicy znajduje się wszędzie dookoła. Piękne uliczki z zadbanymi frontami domów. Fantastyczne drzwi i okna ze szprosami. Zdobienia frontów malowane na biało. Pastelowe kolory fasad i charakterne na drzwiach. Klasyczna elegancja nigdy się nie znudzi.


Gdyby przyszło mi zamieszkać na Notting Hill, to chciałabym mieć dokładnie taki front domu! ;P





Ta posadzka!!!


Zadbane wewnętrzne ogródeczki frontowe mogą być niezwykle urocze. Super pomysł na "wykorzystanie" drzewa na posesji.


Spacerując w tygodniu spotkamy po drodze wielu spacerujących "lokalnych". Dzieci wracające z rodzicami ze szkoły. Mamy biegnące za swoimi pociechami pędzącymi na hulajnogach. Swobodnie, wesoło i na luzie. Czasem dla mnie nie do uwierzenia, że ktoś tam mieszka!*
(*kogoś stać;P)




Nawet malusie balkoniki są urządzone ze smakiem.


A gdy postanowimy zagłębić się w zakamarki Notting Hill, możemy znaleźć takie perełki jak ta! 

A co jest za rogiem zobaczyć mogliście na moim instagramie ;)


Na koniec mała zmiana tematu;) Otóż, nie wiem czy wiecie, ale zgłosiłam mój blog do  ogólnopolskiego konkursu na Blog Design 2015. Kilka dni temu dostałam taką oto wiadomość: 

Cześć, miło mi poinformować, że w konkursie #BlogDesign2015 zostałeś wybrany do ścisłego finału TOP 20 polskich blogerów wnętrzarskich. Ta informacja pojawiła się już na stronie głównego organizatora Dom i Wnętrze.Tym bardziej należą Ci się gratulacje, gdyż w skład jury wchodzili eksperci z branży: fotograf wnętrz, redaktorzy pisma wnętrzarskiego, styliska wnętrz, mecenasi designu, organizatorzy Lodz Design Festival.Ale to nie koniec zabawy. Teraz spośród TOP 20 jury wybierze laureatów w kategoriach Design, Wnętrza, DIY, Architektura oraz najbardziej prestiżową nagrodę Blog Design Roku 2015. Gala rozdania nagród odbędzie się 9 października 2015 podczas Lodz Design Festival.

Byłam totalnie zaskoczona nominacją, z której nota bene bardzo się cieszę. Tym bardziej jestem ciekawa co z tego wyniknie;) Na wyniki potrzeba mi poczekać do finału podczas Łódź Design Festiwal, na który jadę, a tymczasem zapraszam Was do głosowania na blog publiczności. Mój profil znajdziecie TUTAJ, a gdybyście chcieli wiedzieć jakie inne blogi zostały wyróżnione kliknijcie TUTAJ :) I trzymajcie za mnie kciuki podczas finału! ;)

Pozdrawiam
Magda

Jesień jak malowana

$
0
0

Dla mnie jesień to wszystkie odcienie brązów i czerwieni. Lekko przydymionych, za mgłą jakby. Mieni się rdzą i złotem, wyciąga głębokie tony z zieleni. Jesień subtelna, wyciszona, lekko nostalgiczna. Bardzo lubię rozkoszować się tym wszystkim, co w jesieni najpiękniejsze, zanim zimny i deszczowy listopad nie sypnie nam pierwszym śniegiem, ukierunkowując moich myśli ku zimie;) 


Ostatnio udaje nam się zwolnić tempo. W domu popołudniami nikt się nie spieszy, dzieci odbieramy szybciej z przedszkola, by mieć ten luksus, aby chociażby pójść jeszcze z nimi na spacer. Nawet jeśli nosy są zakatarzone. W naszym najbliższym parku wyzbieraliśmy chyba już wszystkie pozostałości szyszek i kasztanów, z których wykonujemy prace plastyczne. Mnóstwo prac plastycznych... Półki pękają w szwach;) Zimne już wieczory upływają nam na rozmowach, czytaniu książeczek i wspólnym pieczeniu ciasteczek. Ach, jak mi tego czasu brakowało. Nigdy wcześniej tak bardzo nie cieszyłam się z jesieni.









Na długie jesienne wieczory, do gorącej herbaty czy na małą przekąskę dzielę się przepisem na pyszne i kolorowe ciasteczka, które zrobiłam z pociechami kilka dni temu. Są aromatyczne i bardzo kruche! Ciasto najlepiej wyrobić na wieczór, aby całą noc spędziło w lodówce. Kolejnego dnia szybko wałkujemy je na nie więcej niż pół centymetra i stemplujemy, wykrawamy, technika dowolna;) 

Składniki: 
250g masła
3 żółtka
1/2 szklanki cukru
2 i 1/2 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
3 łyżki kakao

Masło o temperaturze pokojowej ucieramy z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą masę. Pojedynczo dodajemy żółtka cały czas ucierając (ja ucieram w mikserze). Przesianą mąkę, proszek do pieczenia, sól i kakao dodajemy do masy. Po połączeniu się składników formujemy kulę i wkładamy do lodówki (na noc). Ciasto wykładamy na 10 minut do odtajania, szybko wałkujemy i wykrawamy ciasteczka. Nie należy podsypywać ciasta zbyt dużą ilością mąki oraz ugniatać go długo, bo będzie się rozsypywało. Pieczemy w temperaturze 175C przez 10-15 minut.
Jeśli chcecie zrobić kolorowe ciasteczka to zamiast kakao dodajcie odrobinę barwnika spożywczego w proszku. 

Ciasteczka są pyszne i szybko znikają;) Polecam!





Do następnego:)
Magda


Autumn comfort food / Na jesienną chandrę

$
0
0
Znacie przepisy idealne na jesienną chandrę? Takie, które po ciężkim dniu zachęcają do kuchennych szaleństw. Mimo zmęczenia, wolimy postać przy tych garach i ugotować coś pysznego i pokrzepiającego. Gdy w domu wydaje nam się, że jest coraz zimniej, a ogrzewania nie chcemy włączać, wystarczy odpalić piekarnik;) Od razu zrobi się cieplej, a smaczny posiłek rozgrzeje nas dodatkowo od środka.

po lewej: zupa z dyni, po prawej łosoś z batatami i sosem kurkowym

Bardzo lubię jesień właśnie za tą możliwość zaszycia się w kuchni. I tak jak każda pora roku ma swoje "smakowe hity", tak i jesienią chętnie sięgamy po jej dary, choćby po dynie, jabłka i śliwki. 
Zacznijmy zatem od dyni. Uwierzycie, że dopiero w tym roku tak naprawdę odkryłam jej smak? Kilka lat temu, gdy jako młoda mama szykowałam przeciery dla mojego synka, dynia zupełnie mi nie smakowała. Zraziłam się do niej na długi czas i dopiero, gdy rok temu Teściowa zaserwowała  moim dzieciom placki dyniowe, zmieniłam zdanie. Dzieci niemal pożarły placki wraz z talerzem;) Nie było opcji - i ja musiałam nauczyć się robienia placków, zwłaszcza że od Teścia dostaliśmy parę porządnych sztuk z działki. Pech chciał, że przepis od Teściowej zgubiłam, ale i z tym sobie poradziłam, serwując placuszki podobnie do cukiniowych (przepis poniżej). Do startej dyni dodałam jajka i mąkę (na dużą dynię około 4 jaj i pół szklanki mąki - na oko), aby ciasto się nie rozpadało i dało się formować w małe placuszki. Na koniec troszkę soli i tyle... Po usmażeniu placuszki można jeść na słono lub na słodko z jogurtem. Jak kto woli:) Raz dodałam natkę pietruszki i też wyszły super.
Placki z cukinii (lub dyni):
Na 300 g starkowanej i odciśniętej cukinii jedno jajko, 30 g maki, sól, pieprz, mała cebula pokrojona w kosteczkę, mały czosnek przeciśnięty przez praskę i posiekany koperek (lub natka pietruszki). 



Drugie podejście do dyni to klasyka - zupa krem. Chyba nie trzeba jej nikomu przedstawiać, prawda? ;) Dostałam przepis od instagramowej koleżanki, tam coś pozmieniałam, tu dodałam i na koniec zupkę podałam z podsmażoną szynką parmeńską, natką pietruszki oraz serem cheddar. Pyyycha!

Zupa z dyni:
Na 1 kg dyni: 1 marchew, 1 cebula, 2-3 ząbki czosnku i 3 szklanki bulionu drobiowego, 1-2 ziemniaki. Dynię i warzywa pokrojone w kawałki podsmażyć na 2 łyżkach oliwy przez kilka minut. Zalewamy bulionem i gotujemy 20 min, dodajemy ziemniaki pokrojone w kostkę i gotujemy 10 minut do miękkości. Następnie zupę miksujemy blenderem, doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Serwujemy z grzankami, śmietaną lub po mojemu - z szynką parmeńską i cheddarem.

Inna propozycja pysznego dania na jesienny obiad to mój eksperymentalny łosoś z batatami i sosem kurkowym. Dlaczego eksperymentalny? Ano dlatego, że wykorzystałam tzw. zrzutkę z lodówki;P Łososia przyprawiłam jak lubię, czyli sól, pieprz oraz sok z cytryny, dodałam zioła z ogródka, a na wierzch wrzuciłam pokrojone w kostkę i podgotowane wcześniej bataty, z którymi nie miałam co zrobić. Całość zapiekałam. Rybkę podałam z sosem kurkowym. Palce lizać :)

Łosoś z batatami:
4 filety z łososia
sól, pieprz, sok z cytryny
kilka gałązek cząbru i tymianku
1-2 duże bataty

Rybę umyć, oprószyć skropić sokiem z cytryny, oprószyć solą i pieprzem. Włożyć do żaroodpornego naczynia wysmarowanego oliwą. Bataty obrać, pokroić w kostkę i wrzucić na wrzątek. Gotować około 15 minut, aż zmiękną. Odcedzić i ułożyć na rybie. Posypać ziołami, ewentualnie znów solą i pieprzem. Piekarnik rozgrzać do 220 st.C (góra i dół), piec przez około 12-15 minut.

Sos kurkowy:
500 g kurek
mała cebula pokrojona w drobną kosteczkę
2 ząbki czosnku (posiekane)
50 ml białego wina
100 ml śmietanki kremówki lub serka mascarpone
natka pietruszki
sól, pieprz
sok z cytryny
masło

Opłukane i wysuszone kurki przesmażyć na maśle z cebulką i czosnkiem. Następnie zalać białym winem, dodać śmietankę lub ser mascarpone, zagotować przez kilka minut. Doprawić solą i pieprzem oraz sokiem z cytryny, posypać natką pietruszki.


A na deser proponuję kolejny klasyk w postaci pysznego jabłecznika z migdałami lub kruchego placka ze śliwkami i kruszonką z tego przepisu. Placek robiłam ostatnio i polecam, wyszedł przepyszny :D


Jabłecznik z migdałami:
300 g cukru
4 jajka
2 łyżki cukru waniliowego (lub 3 łyżeczki ekstraktu z wanilii)
200 g mąki pszennej
sok z małej cytryny
1 kg kwaskowych jabłek
150 g masła
150 g płatków migdałowych
szczypta soli

Obrane jabłka pokrój w grubą kostkę, skrop sokiem z cytryny. 200g cukru, jajka i cukier waniliowy zmiksuj na gładką masę, dodaj przesianą mąkę i wymieszaj. Ciasto wlej do formy wyłożonej papierem do pieczenia. W rondelku rozpuść masło, dodaj resztę cukru (100g), sól i migdały. Delikatnie wymieszaj. Na ciasto wyłóż delikatnie jabłka, na wierzch połóż migdały.
Piecz około 60 min. w 160 st.C, aż się pięknie zarumieni. Po upieczeniu zostaw w tortownicy do ostygnięcia.


Jestem pewna, że to ciasto smakowałoby równie dobrze ze śliwkami zamiast jabłuszek. Śliwki pokroiłabym na cząstki, wymieszała z łyżeczką cynamonu i kardamonu... ach byłoby pysznie, już mi ślinka cieknie :D
Jestem ciekawa jakie są Wasze propozycje na jesienne potrawy pokrzepiające i ciało i duszę? ;)

U nas od ponad dwóch tygodni chorobowo... Każdego po kolei dopadło jakieś choróbsko, zatem siedzę z dziećmi w domu, rozkoszujemy się pysznościami, a piekarnik pracuje niemal na okrągło. Ponieważ czasu na dekorowanie czy jakiekolwiek kreatywne działania mam jak na lekarstwo, zaszyłam się w kuchni i rozpoczęłam przygodę z pieczeniem własnego chleba na zakwasie:) Było z nim trochę kłopotów, jednak udało mi się wyhodować aktywny zakwas i upiec swój pierwszy "kwaśny" chleb ;) Ale to już opowieść na innego posta. Jeśli jednak chcecie wiedzieć co tam u mnie słychać, zapraszam do śledzenia mojego instagrama, aby być na bieżąco. W przeciwieństwie do bloga, tam zaglądam nawet parę razy dziennie. I stamtąd również pochodzą wszystkie zdjęcia z dzisiejszego postu :)

Pozdrawiam jesiennie i... zmykam do kuchni :)))
Magda

A History of Magic begins...

$
0
0
Nie trzeba być dzieckiem, aby mieć w sobie trochę dziecięcej fantazji. Nie trzeba być zawsze nadzwyczaj poważnym i ułożonym, jak pod linijkę, uprasowanym na kancik. Nie trzeba się wciskać w żadne konwenanse i uciekać od dobrej zabawy. Je nie zamierzam. 
Jest takie miejsce, gdzie mogę się znów poczuć jak mała dziewczynka. Gdzie radość i fantazja pozwalają bujać w obłokach i zastanawiać się co by było gdyby... To miejsce to wyobraźnia.


Kto nie chciał choć raz zostać kiedyś czarodziejem i zamieszkać w zaczarowanym zamku?
Komu marzyły się niesamowite przygody i magiczna różdżka, która wyczaruje wszystko?
Mi jak najbardziej...

Jest takie miejsce, gdzie lubię już od dobrych kilku lat wracać co roku. To magiczny świat Harry'ego Pottera. Nigdy nie byłam zagorzałą fanką książek J.K. Rowling, nigdy nie stałam w kolejce po kolejne wydanie przygód Harry'ego. Nigdy tak się nie emocjonowałam tą historią, do czasu... aż sama przeczytałam wszystkie jej części. Wtedy, zaczytana, połykałam książki jedna po drugiej, nie mogąc oderwać się na moment. I choć jako pierwsze widziałam filmy, zamiast czytać książki (w końcu uważałam, że są dla dzieci ;P), to w tym przypadku cieszę się ogromnie, bo lepiej bym sobie tego wszystkiego nie wyobraziła. To, co zrobił cały sztab ludzi przygotowujących ekranizację filmową, jest niesamowite. 
Filmy wiedziałam wielokrotnie, nie zliczę ile już razy... Zawsze, gdy zbliża się zima i nastaje grudzień, ja zaczynam od początku oglądać całą serię i nadal mi się nie nudzi ;) Już niedługo zacznę kolejny maraton filmowy, a tymczasem zapraszam Was w niesamowite miejsce. Tak realne, że aż nie do uwierzenia.


Otóż... gdy przez przypadek znalazłam informację, że pod Londynem, w miejscowości Leavesden, znajduje się ogromne studio filmowe w całości przeznaczone kulisom tworzenia Harry'ego Pottera, skakałam pod sufit. No tak, do Anglii trochę daleko, ale akurat nadarzała się idealna okazja - wyjazd z grupą przyjaciół do Londynu. I tak na początku września udało mi się "zahaczyć" i o Pottera :D No dobra, ale nie przedłużam już. Zobaczcie sami co mnie tak zachwyciło...

Zapraszam dziś na małą* lekcję magii ;)


*Nie będę Wam zdradzać wszystkich tajemnic, jeśli ktoś się wybierze, sam się przekona;)


Podróż zaczynamy pod bramą do... ...Wielkiej Sali Hogwartu!


 Naszym oczom ukazuje taki widok:


No dobra, to taki mały żarcik;) Wiadomo przecież, że sklepienie w tej sali jest magiczne ;) Co więcej... w ogóle go tam nie ma! Za to możemy podziwiać ogrom tej sali, dokładnie wykonane zdobienia, ogromny kominek i szereg stołów, przy których siadali mali czarodzieje.


Gdy tłum zwiedzających poszedł dalej, ja mogłam zrobić bez przeszkód parę szerszych kadrów.






Przepiękne filmowe sklepienie możemy zobaczyć na makiecie...


...i dalej - w jego większej wersji, która robi wrażenie! Każdy detal jest tu idealnie wykonany. Swoją drogą jestem ciekawa jak ją wykonali, bo wygląda bardzo realnie, jakby każdy łuk był zrobiony z drewna.


Dalej wchodzimy do wielkiego hangaru, w którym możemy po kolei zwiedzać każdy zakamarek świata Harry'ego Pottera. Poniżej dormitorium chłopaków.



Przejrzeć się możemy w zwierciadle Ain Eingarp. Buziaki dla Ani (na zdjęciu) i Bartka, którzy na zwiedzanie wybrali się tam ze mną:)


Kto poznaje co to za korytarz? ;)



Pokój wspólny Gryffindoru zachwycił mnie totalnie. Szkoda, że nie można było się rozsiąść na tych fotelach, pogrzać się przy kominku i pograć w magiczne szachy ;) 

 


Schody do dormitoriów: 



A tuż obok można przejść się po gabinecie Albusa Dumbledore'a! Każdy, dosłownie każdy kąt, szafka, witryny, schody - wszystko jest tutaj tak realne, nie ma sztuczności, widać że zadbano o detale, aby ekranizacja wyglądała naturalnie. Szkoda tylko, że na środku stoi Dumbledore bez twarzy... Moim zdaniem psuje efekt, wolałabym go sobie wyobrazić ;)






W gablotkach można zobaczyć wiele drobnych przedmiotów użytych w filmie: złoty znicz, zmieniacz czasu, różdżki, itd.  


Możemy sobie również wyobrazić, że za chwilę odbędzie kolejna lekcja w klasie eliksirów:



Swoją drogą to połowę rzeczy, które tam podziwiałam mogłabym wykorzystać u siebie w domu do ozdoby. Te buteleczki i kociołek są rewelacyjne!




Na chwilę opuśćmy Hogwart. To koniec części pierwszej postu o wizycie w świecie Harry'ego Pottera. Za chwilę zacznę szykować drugą jej część, gdzie oprócz kolejnych fantastycznych wnętrzarskich scenerii podpowiem Wam jak zorganizować wycieczkę do Warner Bros. Studio Tour. Dziś wieczorem lub najpóźniej jutro rano kolejny post. Bądźcie czujni, do zobaczenia!




A History of Magic ends

$
0
0
Witajcie po krótkiej przerwie. Wybaczcie, ale musiałam podzielić post na dwie części, inaczej stworzyłabym jeden epicki post, który nie tylko nie chciałby się ładować w przeglądarce, ale też nikt by nie dotrwał do końca;)

Jego pierwszą część możecie zobaczyć TUTAJ.

***

Wiecie dlaczego sięgnęłam po książki o Harrym Potterze?
Pięć lat temu, gdy mój synek był malutkim bobasem, a ja byłam "początkującą" mamą... nie miałam się za dobrze. Mój syn ciągle płakał, wiecznie nie spał i był mega aktywnym dzieckiem (w sumie nadal jest, ale śpi teraz fantastycznie;)), a ja wciąż zamartwiałam się czy wszystko robię jak należy. W skrócie: byłam przytłoczona nową rolą i obowiązkami. Oj za długo by teraz tutaj opowiadać ;) Miałam duże problemy z zasypianiem, bo chyba cały czas chodziłam na jakiejś adrenalinie. Byłam zmęczona, chciałam spać, ale mój mózg nie chciał się wyłączyć. W którymś momencie stwierdziłam, że idealnym lekarstwem na brak snu jest... czytanie. Czytanie późnymi wieczorami usypiało mnie od razu! Sięgnęłam wtedy po Harrego i po rozdziale czy dwóch mój umysł mógł się rozkoszować słodkim nic nie myśleniem. Czemu jednak zaczęłam czytać akurat te książki? Otóż wprost zakochałam się  w ciepłym i przytulnym domu państwa Wesley'ów. Kiedyś, gdy prowadziłam jeszcze bloga "parentingowego" o mojej ciąży i macierzyństwie, napisałam o tych książkach tak: 
Przed wczoraj skończyłam czytać ostatnią część i zdecydowanie polecam wszystkim te książki. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Ja na przykład rozkoszowałam się opisami ciepłego, przytulnego, choć skromnego domu państwa Wesleyów. Chciałabym się tam znaleźć, wśród śmiechów, radosnej gwary i pysznych łakoci na obficie zastawionym stole… ach… Choć nie do końca wystrój wnętrza odpowiada moim gustom;) to jednak aura tego miejsca mam nadzieje, że kiedyś zostanie wyczarowana w naszym Przyszłym Domu:)
Dwa miesiące później zamieszkaliśmy w naszym obecnym domku:))) Jest w nim wesoło i gwarno, a na stole często gości domowe ciasto. No cóż - jest takie powiedzenie - uważaj o czym marzysz;)
Teraz chyba już wiecie jak ważne było dla mnie zobaczenie na żywo tej scenerii:




Niestety całego domu... tam nie było, a i też kształt inny. Ale przynajmniej naczynia myły się "prawie" same, a szalik dziergał w powietrzu ;) Zauważyliście może jakie piękne meble posiadali Wesley'owie? Oj wpadłabym tam z kubłem farby i szlifierką odnawiając krzesła, stoły i co się tylko nawinie pod rękę ;P 



Kolejne miejsce, w którym mogłabym pobuszować jak po targu staroci jest chatka Hagrida.


Jeju, ile tam fajnych przedmiotów, którym można by było dać drugie życie:D Spójrzcie choćby na komódkę w głębi, fantastyczne klatki, kosze, stół i krzesła!



Najmniej lubianym przeze mnie pomieszczeniem jest gabinet Dolores Umbridge. Ale trzeba przyznać, że kocie talerze mogą zauroczyć:


To że zobaczę Hogwart jak żywy było oczywiste. Nie spodziewałam się jednak, że nagle przeniosę się z powrotem do Londynu i stację King's Cross na peron 9 i 3/4 , skąd za chwilę odjedzie Express do Hogwartu! Powiem Wam... robi wrażenie!



Za dodatkową opłatą można było wejść do środka i przejść się po przedziałach. Jednak długa kolejka, dodatkowe koszty i brak czasu skutecznie zniechęciły mnie do skorzystania z tej atrakcji. Mogłam jeszcze pobuszować po sklepie z pamiątkami i magicznymi słodyczami, kupić różdżkę za 26£ (zgroza!) czy zrobić sobie zdjęcia w otwartych przedziałach.



Gdy znalazłam się na dworze byłam przekonana, że to już koniec wycieczki. Moim oczom ukazały się jednak kolejne atrakcje.

Dom Dursleyów przy Privet Drive 4.


Puk, puk:)


Dom Potterów w Dolinie Godryka.


 Drewniany most też istnieje i można się po nim przejść!




I gdy już myślałam, że to już koniec wycieczki... nagle znalazłam się na ulicy Pokątnej! 


Ta ulica to moje kolejne ulubione miejsce. Pamiętam, gdy zobaczyłam ją w filmie, stwierdziłam że jeśli takie miejsce istnieje naprawdę, to ja chyba będę śnić na jawie. I nie tylko zobaczyłam je na żywo, co było niesamowite, ale też przekonałam się, że pół Londynu wygląda jak z bajki! Teraz już chyba rozumiecie moją fascynację Londynem i jego ślicznymi uliczkami :P









Oprócz niesamowitych scenerii stworzonych na potrzeby filmu w studio można również zobaczyć inne rekwizyty, stroje, drobne dekoracje, gadżety z charakteryzatorni, dosłownie wszystko. I nawet sam Hogwart nagle wyrośnie przed nami! W końcu mogłam zobaczyć tą zawiłą budowlę i żałuję, że takiego zamku nikt nie wybudował...


Makieta jest imponujących rozmiarów, precyzyjnie pomalowana, z najdrobniejszymi detalami. Jest też pięknie oświetlona, co niestety było mało korzystne dla zrobienia dobrych zdjęć, statywu ze sobą nie miałam... Mam nadzieję, że jednak udało mi się pokazać Wam klimat tam panujący i samą makietę.




I to już prawie koniec wycieczki... Aż łezka w oku się kręci. Ale na pocieszenie możemy sobie kupić wspomnianą różdżkę, a dalej w sklepie rodem z powieści, inne gadżety prawdziwego fana Harrego Pottera.




Sklep, sklepem - zamiast kupować pamiątki wypatrzyłam fantastyczne oświetlenie! 


Na koniec postu parę przydatnych informacji. 
Świat Pottera znajduje się w Warner Bros. Studio Tour pod Londynem. Bilety kupić można wyłącznie przez internet i to ze sporym wyprzedzeniem. Ja kupowałam na miesiąc przed i weekendowe bilety były już prawie wyprzedane. Zdecydowaliśmy się pójść w piątek i to był dobry pomysł, bo było więcej godzin wejścia do wyboru. Bilety odebrać można na miejscu w kasie w dniu zwiedzania, minimum na pół godziny przed planowanym wejściem. Koszt biletu dla dorosłej osoby to 33£, dla dziecka do 15 lat 25.50£, maluchy do lat 4 wchodzą za darmo. Do tego warto mieć dodatkową gotówkę, żeby skorzystać z innych atrakcji wewnątrz. Niestety... koszty są duże, ale WARTO!!!
Polecam kupować bilety na wejście we wcześniejszych godzinach, na zwiedzaniu można spędzić cały dzień. Myśmy byli tam zaledwie 4 godziny, bo się trochę spieszyliśmy, a to trochę mało;) Nie bójcie się - na miejscu jest zaplecze spożywcze, można usiąść i zjeść obiad - nie umrzecie więc z głodu, ale warto zaopatrzyć się w swój prowiant (ceny są zabójcze...).

Dotrzeć do studia wydaje się być prosto. Z Londynu należy się udać metrem na stację kolejową Watford Junction skąd odjeżdża dedykowany autobus prosto pod naszą atrakcję. Nie polecam wybierać się do Watford, skąd zostanie Wam albo się cofnąć do Watford Junction, albo zamówić taksówkę... Cóż, nam się niestety przydarzyło i mamy nauczkę;)

Jeśli macie jakieś pytania to piszcie w komentarzach. Jeśli podobała Wam się wycieczka i zdjęcia to też dajcie znać;) 

Obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś tam pojadę, ale tym razem z dziećmi. Najpierw jednak muszą same przeczytać książki, obejrzeć filmy, a potem wybierzemy się tam wspólnie i... będziemy marzyć :)

Buziaki
Magda

A kogo to w ogóle obchodzi!?!

$
0
0


Parę dni temu dostałam ważnego dla mnie maila. Nie był to ani mail z jakąś super-hiper-akcją-promocyjno-reklamowo-wysoko-budżetową, ani kolejny typu oferta promocyjna, zareklamuj mnie za friko, w końcu jesteś blogerem. Nic w tym stylu. Nie był to też mail z zapytaniem o projekt, poradę, dywan czy kafelki w mojej kuchni:P Nie były to też informacje z przedszkola moich pociech, ani rachunki bankowe, czy inne różności wszelakie. Ten mail był zupełnie zwyczajny, a jednak był niezwykle dla mnie ważny.


Często dostaję od Was maile, to fakt. Piszecie na wstępie, że pewnie dostaję ich tysiące (to nie prawda!!!) i ten, od Was, na pewno nie będzie miał dla mnie szczególnego znaczenia. Och, jak bardzo się mylicie!! Każdy list, każde słowo, komentarz tu na blogu, instagramie czy fb, jest dla mnie szczególny. Ja nigdy, przenigdy nie spodziewałam się, że w ogóle ten blog będzie dla Was tak ważny! Więc skoro Wy znajdujecie dla mnie chwilę, aby wpaść, poczytać, a do tego czasem skomentować, to ma to dla mnie ogromne znaczenie! Nie chciałabym być dla Was niedostępna. Jakkolwiek sobie mnie wyobrażacie, nie stawiajcie przede mną szklanej ściany. Jestem zwykłą dziewczyną (za chwilkę już po 30-tce...gulp), nie czuję się wyjątkowa, a tym bardziej nie zamierzam zadzierać nosa;)


Nie znałam bloga Idy wcześniej. Niestety mało mam teraz czasu na podczytywanie co słychać na innych blogach, co pewnie zauważyły te osoby, u których bywałam częstym gościem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, staram się nadrabiać zaległości. Ale wracając do tematu. Weszłam na bloga Idy i niemal do północy siedziałam zaczytana. Pomimo tego, że różni nas tak wiele, łączy nas jedno - podobny gust wnętrzarski:) (nooo i parę innych rzeczy;). Ido, dziękuję Ci, że tu do mnie wpadasz, że sprawia Ci przyjemność przebywanie na tym moim kawałku blogowego świata. 
Dlatego też, choć nie wiem czy powinnam - nagroda Liebster Blog Award to wyróżnienie dla młodych blogów, mój się już chyba nie zalicza ;)- zwyczajnie odpowiem na zadane pytania. 

1.Piszę blog, bo …
lubię! Zaczęłam i nie mogę przestać;) Nawet, gdy czasem mam chwile przestoju, gorsze dni itd. lubię tu zaglądać, bo daje mi to motywacje do działania. Można przesiedzieć cały dzień z założonymi rękoma, można też zebrać się w sobie i żyć pełnią życia. Gdy czasem o tym zapominam... wchodzę na blog i wiem już co dalej mam zrobić;)
2. Gdy miałaś naście lat Twoim guru i autorytetem była/był … 
Kurcze, naście lat? Kiedy to było... ;) Nie mogę wskazać jednej jedynej osoby - od wielu "brałam" to co najlepsze i starałam się zatrzymywać to w sobie.
3. Jak tamta fascynacja ma się do dziś, gdy masz dziesiąt lat? Dziesiąt?? jeszcze dzieści;P
Zmieniałam się ja, zmieniały się moje autorytety. O wszystkich myślę z nutką nostalgii.
4. Z nieba spadło Ci 10 tyś. zł , ale możesz je wydać tylko na siebie. I co zrobisz?
Ło matko. Pojadę na Mazury, w totalną dzicz, o tym teraz marzę. Posłucham ciszy, pójdę nad jezioro, przejdę się po moim ukochanym lesie. A potem zacznę żebrać u lokalnych aby odsprzedali mi jakąś działkę za bezcen;P Jak coś zostanie z tych 10 tyś. kupię dziecięce ubranka, nie umiem inaczej;P5. W codzienności nie mogłabym obyć się bez …
moich dzieci i herbaty :D
6. A na emeryturze to chciałabym …
mieszkać na Mazurach i mieć własną przystań:))
7. Jak książka to z gatunku …
kiedyś horror (Koontz i te sprawy;), teraz albo... kulinarne albo o słonecznej Toskanii, winnicach i niespiesznym życiu na wsi:))
8. Czasem mi wstyd, ale do łez wzrusza mnie …
Macierzyństwo zmienia. Potrafię wzruszyć się nawet na reklamie allegro o domu. Jak nic widzę swoją rodzinkę, moje małe urwisy, wstrętnego kota drapiącego meble. Fajny klimat ma ta reklama... no i wzruszyłam się! grrr;)
9. Są przedmioty, które kojarzą się z dzieciństwem. Dla mnie to …
Moje dzieciństwo to lata 90-te. Moim dzieciom będę kiedyś opowiadać jak to mama miała magnetofon na kasety i wielki komputer commodore, z moją ulubioną grą Giana Sisters. Nie uwierzą :)
10. „Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma..” Masz takiego bzika na jakimś (albo czyimś) punkcie?
Mam bzika na punkcie wielu rzeczy, które dobrze znacie z bloga: majsterkowanie, szycie, dekorowanie. Cały blog to mój bzik;)
11. Każdy ma jakiś talent. Ty masz w darze od natury …
To że plastyczne talenty jakieś tam mam, to już wiecie;) Nie wiecie zapewne, że bardzo lubię śpiewać, zdawałam jako dziecko do szkoły muzycznej. Lubię też tańczyć, w trakcie studiów zaliczyłam kilka kursów: salsy, electro dance i tańca irlandzkiego, wszystko w jednym czasie i bardzo lubiłam każdy z nich:D Teraz śpiewam dzieciom na dobranoc, tańczę w kółeczku do "stary niedźwiedź mocno śpi", a "sztuka" pozostała jak zawsze nr.1 :)

Tymczasem zmykam spać. Mój mąż wyjechał, więc czeka mnie kolejna noc ze śpiącymi skrzatami w moim łóżku. Wczoraj ten najmłodszy tak się wiercił, że pół nocy nie mogłam zmrużyć oczu...
Dużo się u nas ostatnio dzieje, czuję że blog trochę na tym obrywa, ale cóż - życie się toczy swoimi torami, nie można go wstrzymać w żaden sposób;) Postaram się posegregować zdjęcia, które ostatnio namiętnie robię (niestety telefonem) i skrobnąć parę słów. Dziś tylko kilka na szybko wybranych.










 Do następnego.
Magda

EDIT> Ponieważ wczoraj pisałam późno posta zupełnie zapomniałam o kolejnych nominacjach. Jeśli macie ochotę serdecznie Was zapraszam do odpowiedzi na te same pytania, możecie pisać w komentarzach pod postem, albo u siebie na blogach.  Dowiedzmy się o sobie trochę więcej:D Miłego dnia!

Gdy zapada zmrok

$
0
0

Wiecie jaka jest moja ulubiona pora dnia? To oczywiście wieczór. Bardzo lubię nasz dom za to jak zmienia się po zmroku. Zazwyczaj nie robię zdjęć w tym czasie, bo ciężko oddać klimat wieczornych świateł i całego uroku, który im towarzyszy. Skusiłam się jednak i dziś Was zapraszam na "salony";)



Wieczorami, gdy na dworze robi się coraz ciemniej w każdym domu rozbłyskują światła. Pamiętacie jak bardzo zależało mi podczas zeszłorocznego remontu, aby zmienić górne oświetlenie i rozprowadzić sporo nowych punktów? Nie jeden nasz gość pukał się w czoło, zastanawiając się po co nam tyle kabli z sufitu. Przestrzeń salonu nie jest jakaś ogromna. To około 30m2, na których mamy zorganizowane kilka stref: wypoczynkową, jadalnianą, kominkową. Do każdej przypisane jest inne oświetlenie w postaci zwisów jak i rozproszonego światła dekoracyjnego. I myli się ten, kto uważa, że jedna - dwie lampy wystarczą na taką przestrzeń. Nie mamy tu żadnych lampek stojących, ponieważ nie potrzebujemy. Gdy dzieci bawią się na podłodze przed kominkiem, zapalamy inne lampy niż gdy siedzimy przy stoliku kawowym, grając w gry czy czytając książki. A wieczorem? Och, wieczorem jest wspaniale zapalić dekoracyjne podświetlenie kominka lub białych cegiełek i już romantyczny klimat się tworzy;) Nagle, cały pokój w stonowanych szarościach, bieli i czerni, nabiera rumieńców.


Jakby było mi mało światła zamarzyłam sobie duże latarenki. Długo szukałam, nie chcąc wydawać fortuny na kolejne duperele;) Te zakupiłam po okazyjnych cenach - były używane, nawet dość mocno. Umyłam je tylko i już cieszę oko. Zastanawiam się co z nimi zrobić dalej, przemalować je na jakiś kolor (czarny? srebrny?) czy może zostawić? Niby pasują, ale i tak muszę je odnowić w jakiś sposób, za bardzo są sfatygowane, pordzewiałe w kilku miejscach, a w jednej brakuje nawet szybki;P


Na stoliku jesienna dekoracja z wianka, który zrobiłam jakiś czas temu po przeprowadzeniu ogrodowych porządków:)




W chłodniejsze jesienne dni koniecznie rozpalamy w kominku. Sezon u nas już na dobre rozpoczęty, mniej więcej co drugi dzień płomień radośnie sobie tańcuje i wieczorami w domu robi się jeszcze przytulniej. To nasz drugi kominkowy sezon grzewczy i wbrew obiegowej opinii, że przestanie nam się chcieć  w nim rozpalać, chyba jeszcze bardziej to lubimy. I gdzie ten brud, i sadza, i ten syf cały, ja się pytam? Wiadomo, że coś tam zawsze się sypnie z kominka, coś niecoś z rzadka wypadnie, ale dla tego ciepła wszechogarniającego domek, dla tej możliwości połażenia niemal w krótkich spodenkach po domu na jesień i zimę, warto! O klimacie kominka nie wspominam;)


Pojawił się też u nas nowy "kosz" na drewno. Zupełny przypadek sprawił, że zadzwoniła do mnie jedna dobra duszyczka z super propozycją;) Pomysł przygarnięcia jakiegoś nosidła przypadł mi do gustu, ale po chwili nastąpiło zwątpienie - a po co mi kolejny kosz?? Przerobiłam już dwa i każdy w miarę dawał radę. Pierwszy z nich - doniczka... z trawy morskiej - nie był dla mnie jednak zbyt wygodny do noszenia. Drugi dostaliśmy wraz z zakupionym na zimę drewnem - był to zwykły kosz wiklinowy. Sypało się z niego, więc postanowiłam doszyć mu ubranko i nosić w nim wysuszone pranie. Już nie oddam go pod drewno:) Jak to mówią - do trzech razy sztuka. Przewertowałam poleconą stronę Casa et Hortus i wybrałam matę z filcu syntetycznego. Daleko do naszej drewutni nie mamy, ale kręgosłupa i tak lepiej nie nadwyrężać. Tu wystarczy, że wyjmę matę ze stelaża i mogę szybko skoczyć po kilka sztuk drewna, nosząc ją jak torebkę. Zimą też nie będę zmuszona kłaść jej na mokrym śniegu, dzięki temu zaoszczędzę sobie sprzątania mokrych plam na podłodze:) Powiem Wam, że obawiałam się czy się nie będzie strzępić od szorstkiego drewna, ale nic takiego się nie dzieje. Filc jest sztywny więc łatwo się  układa na stelażu, nie marszczy się.  I w dodatku wpisał się w nasz salon idealnie:)




Przed nami weekend pełen zadumy, rodzinnych spotkań i wspomnień. Niezależnie od tego, w jaki sposób będziecie go spędzać, życzę Wam spokoju, ciszy i refleksji podczas zapalania symbolicznej świeczki. 

Do zobaczenia niebawem:)
Magda 



Co gdzie kupić?
- latarenki - "targ" staroci na fb;)
- biała lampa nad stolikiem kawowym - Nowodvorski
- lampy nad stołem w jadalni - Nowodvorski
- lampy nastropowe - Philips
- mata do noszenia drewna - Casa et Hortus


Domowa piekarnia: o zakwasie i chlebie słów kilka

$
0
0
Ta historia zaczyna się na moich ukochanych Mazurach. Upalne lato, ja i moja siostra jesteśmy na wakacjach na wsi. Wyjeżdżamy co roku, w to samo miejsce, śmiem twierdzić najpiękniejsze na Ziemi. To tam całymi dniami pływamy w jeziorze, to tam bawimy się w podchody z przyjaciółmi, robimy własne łuki, śpimy na sianie, jeździmy nad jezioro beczkowozem, a nocą podziwiamy rozgwieżdżone niebo. Wspaniałe wspomnienia, do których stale wracam i które zajmują dużą część mojego serca. 
Niektóre z nich, choć lekko mgłą osnute, potrafią być nadal tak wyraźnie, że niemal czuć ich smak. Do dziś wyraźnie czuję ten jeden, wyjątkowy. To smak prawdziwego chleba, takiego na zakwasie, wypiekanego w prawdziwym piecu chlebowym przy kuchni kaflowej. Pamiętam jak wędrujemy z przyjaciółmi gdzieś po polnej drodze. Jest piękny, letni dzień, totalny gorąc, a my wcinamy solidnie wypieczony i jeszcze ciepły bochenek chleba. Kawałek po kawałku.
To właśnie wtedy zamarzyło mi się po raz pierwszy, aby i w moim domu pachniało chlebem.


Od kilku tygodni cudowny, lekko winny zapach zakwasu chlebowego unosi się w moim domu. Wieczorami nastawiam zaczyn, by kolejnego dnia zagnieść ciasto, a wieczorem cieszyć się pysznym, jeszcze ciepłym chlebkiem z chrupiącą skórką.
Powiem Wam, że cykorzyłam się strasznie, aby spróbować zrobić własny zakwas! I pewnie dlatego za pierwszym razem mi nie wyszedł. Nie poddałam się, w końcu skoro wykupiłam połowę zapasów mąki w sklepie, trzeba było wziąć się w garść i zacząć od nowa.


Zakwas robiłam z mąki żytniej i wody. Najłatwiej przygotować go z mąki typu 720 oraz przegotowanej i ostudzonej wody lub wody mineralnej, przykrywając i odstawiając w ciepłe miejsce, w kolejnych dniach go dokarmiając. Za pierwszym razem porwałam się na wykonanie zakwasu z mąki żytniej razowej i nie wyszedł. Był "za ciężki", było mu za zimno i zamiast rosnąć... spleśniał. Przesiałam mąkę z otrębów i na tak przygotowanej zaczęłam od początku. Tym razem postawiłam go przy kominku, gdzie było około 26-27 stopni i pięknie zaczął pracować. Przepis na zakwas znalazłam w książce "O chlebie" Elizy Mórawskiej, której kupienie było pierwszym impulsem do zrobienia własnego chlebka właśnie teraz. Jednak, pomimo tego, że autorka podaje w dość przystępny sposób wszelkie przepisy i opowiada o pieczeniu chleba, czułam się niepewnie i musiałam jeszcze poczytać w internecie o co chodzi z tym zakwasem. Ale jak to internet, każdy ma swój pomysł i znajdź tu człowieku ten najlepszy... 

Mój pierwszy chleb na zakwasie:)
Cytować książki nie będę, natomiast jak się okazało, autorka prowadzi także bloga dedykowanego właśnie pieczeniu chleba. Wiele godzin spędziłam wertując jego wirtualne kartki, czytając komentarze i szukając odpowiedzi na swoje problemy. Nie na wszystkie znalazłam odpowiedź, ale poczułam się na tyle pewnie, aby bez popełniania błędów ruszyć z tematem. Dla mnie sama książka to jakby dodatek do bloga, niestety bez jego przeczytania nie dowiedziałabym się, że np. ciasto z kilograma mąki należy podzielić na dwie keksówki, a nie pakować do jednej, czego w książce nie było napisane:/ Na blogu znajdziecie także przepis na zakwas. Nie będę go tutaj cytować jest za długi;P Ale nie przerażajcie się, to nic innego jak mąka, woda, zamieszać, przykryć, zostawić i tak przez parę dni...;)


Najtrudniejszy pierwszy krok. Zakwas już zrobiłam, teraz dopiero zaczęła się zabawa! Postanowiłam zacząć od najprostszych chlebków, pieczonych w keksówkach. Z ciastem nie było problemu, wystarczyło poznać dwie najważniejsze zasady. Ciasto z mąki żytniej wyrabiamy krótko, dosłownie kilka minut. Ciasto z mąki pszennej wyrabiamy dłużej, aby w mące uwolnić gluten. Swoje chlebki wyrabiam mikserem z końcówką typu hak na najwolniejszych obrotach. Bez niego w sumie nie wyobrażam sobie łatwego wyrabiania ciasta. Ciasto z mąki żytniej wyrabiam około 5-6 minut, ciasto mieszane 7-8, ciasto pszenne do 10 mintut, aby było gładkie i sprężyste. 


Keksówki można wysmarować olejem i oprószyć otrębami itp. albo użyć papieru do pieczenia. Ja zawsze używałam oleju i wychodziło super. Chlebki wstawiamy zawsze do mocno nagrzanego piekarnika, w zależności od przepisu dodajemy kostek lodu na jego spód (aby zaparować piekarnik), albo spryskujemy wodą ścianki. Chlebki piekę na ustawieniu góra/dół i środkowym poziomie. Zawsze. Na początku stawiałam na niższym poziomie i przez to nie wyrastały tak ładnie. Miałam spory problem z dogadaniem się z moim piekarnikiem, bo nie dość, że nie mam do niego instrukcji (nasz dom kupiliśmy z wyposażeniem kuchennym agd, do których instrukcji brak...) to jeszcze drzwiczki się nie domykają... Ale jak widać na załączonych zdjęciach - dogadać się w końcu dogadałam i to nawet nieźle;)


Po kilku chlebkach z kaksówki przyszła pora kolejny krok. Zamarzył mi się taki piękny bochenek, z chrupiącą skórką, wyglądem przypominający te ze sklepu. Kupiłam koszyk do wyrastania chleba (na zdjęciu powyżej ten jasny, bambusowy), wyrobiłam ciasto i okazało się, że jeden koszyczek to za mało. Z czeluści szafek wyciągnęłam stary koszyk, który dziwnym trafem zostawiłam, bo wydawało mi się, że się kiedyś przyda. I nie myliłam się. Wyłożyłam go ściereczką, obsypałam mąką i włożyłam jako tako uformowane ciasto. Wyrosło, ach pięknie wyrosło, a przy pieczeniu jeden chlebek nawet fantazyjnie pękł. Jak się okazało - już po upieczeniu - zbyt hojnie obsypałam koszyki i bochenki wyszły białe jak śniegiem obsypane;P Cóż, człowiek się uczy na błędach. 

Moje pierwsze bochenki z koszyczków.
Jednak czułam, że dalej coś robię nie tak. Poszperałam znów w internetach i znalazłam informację o składaniu ciasta, aby ładnie się formowało i nie pękało na wierzchu. Moja metoda zawijania ciasta pod spód, tak jak się robi ciasto na pizzę nie była skuteczna. Okazało się, że tuż przed finalnym ułożeniem ciasta w koszyczku należy je odpowiednio złożyć, zawijając brzegi do środka, rozpłaszczając i znów zawijając. Tutaj znalazłam świetną instrukcję, która pomogła mi pójść krok dalej, a tu dowiedziałam się wielu cennych informacji na temat wyrastania i formowania chleba.
Kolejna niezwykle ważna rzecz w przypadku pieczenia takiego "gołego" chlebka, to odpowiednie nagrzanie piekarnika i blachy, na której będziemy piec. Piekarnik nagrzewam od razu z blachą, około 40 min, czyli tyle ile przeciętnie zajmuje ostatnie wyrastanie chlebków, które piekę. Zauważyłam, że  delikatne przekładanie chleba na taką gorącą blachę deje lepsze rezultaty i chlebek ładnie się unosi.


Chlebek w trakcie finalnego wyrastania w koszyczku i gotowy bochenek:)

Moja przygoda z domowym chlebem wciąż trwa i wciąż daje mi wiele satysfakcji. Szukam stale ciekawych przepisów, próbuję te same i zawsze chleb wychodzi... inny:) Taka już jego natura, że nigdy nie będzie taki sam, ale zawsze oczaruje nas smakiem. Co dwa - trzy dni piekę nowe chlebki i jak na razie tylko dwa razy przez okres półtora miesiąca wspomagałam się pieczywem ze sklepu. I wiecie co Wam powiem? Domowe chleby są najlepsze, bez porównania!


A Wy pieczecie własne chlebki? Wiem z mojego instagrama, że wiele osób jest zadowolonych i nie wyobraża sobie już innego chleba. Jeśli macie sprawdzone przepisy, albo inne rady dla mnie, czyli początkującego piekarza;) z chęcią przyjmę każdą, nawet najdrobniejszą podpowiedź! :))) 

Buziaki
Magda

Skrzynka na kółkach DIY + KONKURS z niespodzianką :)

$
0
0

Macie czasem problem z samo-tworzącym się bałaganem w Waszych domach? Jeśli macie dzieci to wiecie o czym mówię;) U mnie salon w ciągu kilku minut, z czystego i przyjemnego, zmienia się w bawialnię. Poduszki z kanap wędrują po pokoju, zmieniając się raz w domek, raz w kamienie nad rzeką, innym razem to leżanki do popołudniowej drzemki. Pół salonu przeznaczone jest na dziecięce zabawki i wiem, że tego nie zmienię. Nasze dzieci lubią z nami przebywać, a ich pokoje najczęściej stoją odłogiem. Nie wiem już kto lubi mieć kogo na oku, my ich, czy one nas;) Nie zamierzamy jednak na siłę ich wypychać do zabawy w swoich pokojach, kiedyś i tak do tego dorosną, a na drzwiach zawisną tabliczki ze znakiem ZAKAZ WSTĘPU... ;) 



Zanim jednak tak się stanie, my rodzice - mamy problem. Jak poukrywać tą całą stertę zabawek, aby nie przytłaczała nas na co dzień? Do tej pory mieliśmy jeden kosz na zabawki "wielkogabarytowe" -duże klocki, piłki, samochody, lale itd. Planszówki mamy ukryte w dolnej części sekretarzyka, a książeczki dziecięce w skrzynkach  pod stolikiem kawowym. Problemem jednak okazały się drobne klocki lego, które od jakiegoś czasu są nr. 1 w świecie zabawek naszych pociech. To również nr. 1 w kwestii najbardziej upierdliwych rzeczy do sprzątania. Do tej pory lego miało swoje miejsce w usztywnianym pudełku, ale nie mieściło wszystkich akcesoriów, w postaci plansz do układania. Do tego dochodził problem co zrobić z ułożonymi już samolotami, rakietami, domkami itd... Wyobraźcie sobie to spojrzenie błagających małych oczu, mówiące mamo/tato to dzieło też musi iść na "wystawę". A wystawa to nic innego jak pozostawienie owego dzieła dziecięcych rąk na stoliku kawowym najczęściej... Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że my też czasem z owego stolika chcemy skorzystać;) 

I tak powstał pomysł - a od niego krótka droga do realizacji:) Pomysł na stoliko-skrzynkę na kółkach. Wielofunkcyjną w dodatku. Przez większość dnia to stolik pomocnik, przydatny idealnie do popołudniowej herbatki na fotelu przed kominkiem. A gdy tylko dzieciaki najdzie ochota na zabawę - w środku znajdą wszystkie części lego, poprzednie dzieła i dużo miejsca na inwencję twórczą. 









Skrzynka, gdy tylko się pojawiła, zrobiła furorę. Skoro jest wielofunkcyjna - została przetestowana przez dzieciaki na wszelkie możliwe sposoby. Jeździły w niej, mościły sobie domek, stały, skakały, ciągnęły, nawet chowały się do środka. Test jakości przeszedł pomyślnie, skrzynia wytrzymała! 




Jak wykonać drewnianą skrzynkę na kółkach?


Pewnie nie uwierzycie, ale do zrobienia tej skrzynki wykorzystałam drewniane odpadki, znalezione w garażu. Po ostatnich pracach nad stylizowaną komodą, zostało mi parę desek i listew w różnych grubościach. Posłużyły one do zrobienia korpusu, a dno zrobiłam z nieużywanej stolnicy:P Dokupiłam jedynie dwie półki sosnowe z drewna klejonego oraz zawiasy i kółka. 

Potrzebujemy:

drewniane deski (niezbyt grube, bo skrzynia będzie ciężka)
kwadratowe lub prostokątne listewki
sklejkę
dwie półki do zrobienia klap
wkręty w kilku długościach
gwoździe i młotek
kółka meblowe 4 szt. (skrętne)
zawiasy 4 szt.
wyrzynarka PST 900 PEL
szlifierka rolkowa PPR 250 ES
akumulatorowa wiertarko-wkrętarka PSR 18 LI-2
ściski stolarskie
papier ścierny

Nie będę tu podawać wymiarów, ponieważ chciałabym pokazać wam ideę jak zrobić taką skrzynkę, a nie trzymać się przy tym konkretnych wymiarów co do milimetra;)
Na początek pocięłam moje deski na 8 części, tej samej długości. Stworzyły one boki skrzynki, która ma kształt kwadratu. Deski ułożyłam wstępnie "na zakładkę" co widać poniżej.


Następnie ucięłam prostokątną listewkę na 4 części, o długości krótszej niż wysokość ustawionych jedna na drugiej deseczek. Każdą listewkę przymocowałam dwoma wkrętami. Listewka umocowana jest o kilka cm wyżej niż podstawa skrzyni. 


Ze starej stolnicy wycięłam wyrzynarką odmierzony wcześniej kwadrat (niestety jeden bok wyszedł mi krótszy, bo stolnica była za mała;)). Włożyłam sklejkę od spodu i przybiłam gwoździkami do listewek. Następnie wzmocniłam konstrukcję wkręcając w rogi długie wkręty, łączące deski ze sobą.


Gdy dół był gotowy przymierzyłam górną warstwę desek i każdą przymocowałam wkrętami od środka.


Połączyłam od zewnątrz górne deski i zabrałam się za wymierzanie klapy z półek. W tym celu umieściłam półki na skrzyni i odrysowałam ołówkiem jej kształt. Najlepiej takie klapy wyciąć z lekkim zapasem (kilka mm wystarczy), aby podczas montowania zawiasów móc je jeszcze ewentualnie dociąć. Na jednym boku zrobiłam wycięcie tworzące uchwyt.


Zawiasy chciałam, aby były schowane. Inaczej klapy odstawałyby znacznie od górnej krawędzi skrzynki. Aby tak nie było, podcięłam deski na wymiar zawiasów, potem okazało się, że muszę wycięcie jeszcze pogłębić i zrobiłam je lekko opadające do środka. Dzięki temu po zamknięciu klap zawiasy ładnie się chowają, a główki wkrętów nie zahaczają o siebie.


Zawiasy przykręcałam długimi i krótkimi wkrętami. Długie od strony ścianek skrzynki, krótkie na klapy. Jeśli nie wiecie jakich wkrętów użyć, zawsze przymierzcie je do desek, patrząc czy nie przebiją drewna na wylot. Dobrej długości wkręt będzie miał 3/4 długości skręcanych ze sobą elementów.
Na koniec odwróciłam skrzynkę, przymocowałam dwie wzmacniające konstrukcję listwy (montowane na wkręty od zewnętrznej krawędzi skrzyni) oraz przykręciłam obrotowe kółka.


Na koniec przybiłam gwoździkami od wywnętrz dodatkowe listewki, które zamaskowały mi luki stworzone po bokach dna. Dzięki temu dno skrzynki jest płaskie i bez zakamarków.


Pamiętajcie, aby przed przykręceniem każdego elementu oszlifować go z każdej strony. Unikniecie długiego szlifowania w trudno dostępnych miejscach i będzie mniej pracy na koniec;) Skrzynkę oszlifowałam na koniec z zewnątrz drobnym papierem ściernym, poprawiłam zaokrąglone boki i odkurzyłam pył. I gotowe:)


Mam nadzieję, że to DIY zainspiruje Was do samodzielnego wykonywania drobnych domowych mebli:)  Bez dobrych narzędzi się jednak nie obejdzie. Jak już zdążyliście zauważyć to nie jest moja pierwsza przygoda z narzędziami Bosch. W trakcie współpracy z firmą Bosch oraz blogiem wkreceniwdom.com.pl zrobiłam również metamorfozę starych desek kuchennych oraz totalnie odmieniłam brzydkie szafki nocne na stylizowaną komodę. Nie będzie więc zupełnym zaskoczeniem jeśli napiszę, że to była czysta przyjemność!

I na koniec mam dla Was mały konkurs:)))


Warunki uczestnictwa:

1. Zgłoś chęć udziału w konkursie, zostawiając komentarz pod tym postem. 
W komentarzu odpowiedzcie na pytanie co byście wykonali z kilku starych desek i nieużywanej stolnicy zakamuflowanych w garażu? Macie pomysł???

Do "dyspozycji" macie wszystkie elementy, które wykorzystałam do zrobienia skrzyni. Jestem ciekawa, co mogłoby z nich innego powstać;)))

2. Udostępnij podlinkowane zdjęcie z informacją o zabawie na swoim blogu/ Facebooku.


3. Jeśli jeszcze nie jesteś, zostań obserwatorem bloga.

4. Dołącz do Simply About Home na Facebooku.
Pamiętaj, żeby udostępnić informację o zabawie na swoim profilu:)

5. Osoby anonimowe proszę o pozostawienie adresu email.


Do wygrania są 3 torby - niespodzianki oraz Glue pen (1szt.) ufundowane przez markę Bosch!



Zabawa potrwa do północy 30 listopada 2015.

Po tym czasie wyłonię trzech zwycięzców. Liczę na Waszą kreatywność i wierzę, że wymyślicie ciekawe konstrukcje. Sama miałam już parę pomysłów na wykorzystanie tych resztek, zawsze jest fajnie zrobić coś z niczego!


Ps. Na razie skrzynkę zostawiłam w stanie surowym, w planach mam jej malowanie, ale szukam jeszcze inspiracji na jaki kolor. Teraz nabiera charakteru, bowiem moje dzieci fundują jej "naturalne" postarzanie;)

I jak Wam się podoba? 

Pozdrawiam
Magda

Pierwszy i ostatni post o jesieni

$
0
0

To będzie pierwszy i ostatni post o jesieni, a konkretnie o dekoracjach jesiennych. Pierwszy, ponieważ jeszcze nie pisałam w tym roku o naszych dekoracjach na ten szaro-bury sezon, a ostatni gdyż za parę dni zimowe dekoracje będą wiodły prym. Nie spiszę się jednak z tymi zmianami, bo i czasu mam jak na lekarstwo. A żeby stworzyć zimową atmosferę, trzeba ją po prostu poczuć. Ja jeszcze jej nie czuję, za oknem raz pięknie, raz deszczowo i mgliście z wietrzyskiem co urywa głowy. Od kilku tygodni z resztą u nas w domu jak to jesienią... raz jedno małe chore, raz drugie. Jakby się umówili, że mama to na jesień nigdy nie odpocznie... Także z tej przyczyny jak i z kilku innych nie siliłam się na robienie specjalnych dekoracji, a to czym dekorowałam domek było tuż pod ręką. Przed Wami zatem przekrojowo - zdjęcia z różnych dni, z różnymi dekoracjami, wędrującymi po domu. Większość to dary natury: mech i szyszki z wypadu na grzyby, bukiecik z liści ułożony przez córcię, kasztany uzbierane po drodze z naszej przychodni, parę gałązek przytarganych ze spaceru. Do tego śliwki i orzechy, kilka dekoracyjnych dyń, kolorowe wrzosy, zapalone świece, domowe ciasto, wesoło skaczący ogień w kominku... I już można przetrwać ten jesienny czas;)

Do  kuchni zakupiłam już wymarzone wieszaczki :)

Mech, szyszki, grzybki z dziecięcej gry planszowej i jest szybka dekoracja.

Dynie, suszki i wrzosy, które później zamieszkały w ogrodzie.

Ciasto ze śliwkami i kruszonką... och zjadłabym znowu! A ten "bieżnik" to ściereczka kuchenna przywieziona z Londynu od polskiej projektantki, którą spotkaliśmy przypadkiem na Notting Hill.

Domowe konfitury z wiśni, domowy sernik z brzoskwiniami i kruszonką (taaaak uwielbiam kruszonkę;P) i można zaczynać dzień ;)

Nasza kotka to straszny leń!

Pogoda zadziwiająco dobra tej jesieni... żeby mieć w listopadzie okna na oścież pootwierane?? Aż się boję, do kiedy będzie trwać zima, gdy już przyjdzie...

Były też dni, gdy wypatrywałam  tylko słońca,  to dla mnie najlepsze lekarstwo na chandrę.

Na komodzie zrobiło się trochę "gęsto", jak się okazuje jestem strasznym chomikiem!

Jak zwykle nie udało mi się dostać białych dyń, tylko jedną upolowałam, ale nie marudzę. Ta kropla koloru pięknie poprawiała nastrój!

A tak spędziliśmy halloweenowy wieczór. Tu troszkę bałagan - dzieciaki właśnie szły spać, co widać po swobodnie poruszającym się po salonie... kocie ;)

Chwila przerwy z toffikiem. To moje ulubione ciasto, raz w roku można się totalnie zasłodzić;) Tutaj znajdziecie przepis.


Na koniec mam do Was pytanie. Szukam intensywnie zastawy stołowej (obiadowej i serwisu kawowego). Będę znów organizować wspólną Wigilię u nas w domu i najwyższy czas kupić piękną zastawę na takie wyjątkowe okazje. Szukam białej porcelany, delikatnie zdobionej, ale bez przepychu. Czegoś co świetnie podkreśli wyjątkową aranżację stołu, a go nie przytłoczy. Widzieliście już może talerze deserowe, które kupiliśmy na szybko, gdy zbliżały się urodziny naszej córci - szukam czegoś co je dopełni, ale będzie też piękne samo w sobie, jako samodzielna zastawa. Ach, może za dużo zagmatwałam, ale mam mega problem, bo wyszukałam paręnaście zastaw z polskiej porcelany, ale żadna z nich nie skradła mojego serca w całości...;) Już nawet się zastanawiam czy nie zrobić połączenia kilku wzorów? To dobry pomysł? Ktoś z Was tak już robił?? Będę wdzięczna za sugestie;) A może zrobić posta na ten temat, gdzie pokażę Wam efekty moich poszukiwań?

Pozdrawiam
Magda


Stylizowana zastawa stołowa: przegląd białej porcelany i ceramiki

$
0
0
Witajcie!
Dziś za oknem zrobiło się tak mroźno, że po raz pierwszy czuję, że zima coraz bliżej. Jeszcze śniegiem u nas nie sypnęło, ale szron daje wyraźnie znać, że coś jest na rzeczy. O nie, przepraszam bardzo. Oczom nie wierzę... Właśnie w TYM momencie zaczął padać śnieg!! A już miałam pisać, że tak głupio mi o przygotowaniach zimowo-świątecznych pisać, bo aura na dworze zupełnie przeczy wszelkim telewizyjnym doniesieniom o zbliżającym się ochłodzeniu. A tu proszę, taka niespodzianka. Pierwszy śnieg we Wrocławiu w tym roku... Jest magia!
Rozmarzyłam się, ale już wracam do tematu. Dziś chciałam się z Wami podzielić efektami moich ostatnich poszukiwań zastawy stołowej. W zeszłym roku miałam niemały problem ze skompletowaniem odpowiedniej ilości talerzy na wigilijną wieczerzę. W tym roku znów organizując rodzinną kolację nie chciałam "powtórki z rozrywki" ;) Z początkiem listopada zaczęłam się rozglądać wirtualnie za białą, stylizowaną porcelaną, ale dopiero kilka dni temu wybrałam finalnie i zamówiłam. Ufff... teraz tylko będę czekać z duszą na ramieniu, aby przesyłka dotarła w całości... 
W poprzednim poście, wspominając o moich dylematach, poprosiłam Was o radę czy możecie mi polecić jakieś ładne zestawy i czy połączenie kilku to dobry pomysł. Bardzo dziękuję za wszystkie sugestie, były bardzo pomocne! Ponieważ nie tak łatwo wyszukać niedekorowaną porcelanę stołową przed Wami moje propozycje. To oczywiście mój subiektywny zbiór porcelany i ceramiki w przystępnych cenach, w bieli (bądź ecru), z których można skompletować fantastyczne zestawy. Ja właśnie tak zrobiłam. Na co dzień kupiłam zestaw Duo Amour, nasze obecne miętowe talerze z Ikea to jakaś porażka - porysowane i brzydkie już po roku:( Na wyjątkowe okazje wybrałam talerze i półmiski  z Chodzieży (Maria Teresa), wazę oraz sosjerkę z MaraPaula (biała). A z serwisem kawowym zaszalałam i Wam nie powiem, choć podejrzewam, że się i tak domyślicie;))) Dlaczego taki wybór? Otóż całe zestawy nie bardzo trafiały w moje gusta i choć strasznie biłam się z myślami, czy to będzie do siebie pasować, to decyzja podjęta;)
Lada moment wybije ostatni dzwonek, aby zdążyć z kupnem zastawy stołowej, mam nadzieję że moje propozycje pomogą Wam w wyborze.


CHODZIEŻ KAMELIA

CHODZIEŻ MARIA TERESA

KRZYSZTOF FRYDERYKA



KAROLINA ALBA 

MARIAPAULA ROMANTYCZNA KORONKA

ĆMIELÓW ROCOCO

AMBITION GRACE

PORCELANA LUBIANA AFRODYTA/ARIANNA

APULUM JULIA
DUO AMOUR DESIR



HENDI FLORA

DUO HEMINGWAY

KAROLINA GLORIA FBC

VERONI AMELIA

CHIC ANTIQUE PROVENCE
MAXWELL & WILLIAMS WHITE ROSE
Poniżej kilkanaście wzorów ciekawych talerzy, które mogą dopełnić każdy serwis. Mam nadzieję, że moja wybrana "baza" talerzy będzie kiedyś poszerzana o nowe perełki;) Na razie dodatkiem będą szare talerze Arv z Ikea, z których jak dotąd jestem zadowolona.



1/ Belldeco Parma
2/ Country Baroque
3/ Talerz obiadowy Blanche
4/  Belldeco Nicea

1/ Seria Lisle
2/ Lise talerz obiadowy
3/ DUKA
4/  Belldeco Nicea

1/ Amadeus Le Bonheur
2/ 4BREAKFAST White Dots
3/ Alessi Dressed4/ Medea

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze stron producentów lub sklepów internetowych. Wszystkie linki znajdziecie na moim Pintereście.

Pozdrawiam
Magda

Pierwsza niedziela Adwentu

$
0
0

Zaczynamy odliczanie. Dziś mamy pierwszą niedzielę Adwentu. Jak bardzo się cieszę! Wyciągnęłam już notes z rozpisanym w zeszłym roku planem organizacji Świąt. Przejrzałam przepisy i te wybrane będę przepisywać do mojego przepiśnika. Wczoraj, mając chwilkę wolnego czasu w ciągu dnia (co się nie zdarza zbyt często...), przyszykowałam nasz adwentowy świecznik. Nic nadzwyczajnego: szyszki, orzechy, gwiazdki z kokosa i oczywiście świece, owinięte laskami cynamonu. Nawet nie musiałam świec specjalnie jakoś montować na tacy, bo cynamon świetnie je stabilizuje. 
Moja mama podarowała kilka dni temu swoim wnuczętom śliczne książeczki o magii Świąt Bożego Narodzenia. Od tej pory codziennie je czytamy, a dzieciaki ochoczo uczą się kolęd. Chciałabym zaszczepić w nich tą świąteczną magię, aby i one kiedyś mogły przekazać ją dalej. Nigdy bowiem nie jest za późno, aby rozpocząć coś i stworzyć własne domowe tradycje, które będziemy miło wspominać, a przede wszystkim celebrować.


Dziś taki szybki wpis, dziś bowiem rodzinnie leniuchujemy i zajadamy się... urodzinowym serniczkiem:) Wczoraj miałam urodzinki i powiem Wam, że piękny mi prezent zrobiliście! Wczoraj zauważyłam, że na moim blogu licznik wyświetleń przekroczył 1 MILION!!! Nawet nie wiecie jak się cieszę, bo nigdy nie śniło mi się, że tak się stanie. Pierwszy milion... czuję się jakbym w totka wygrała:D Co więcej, za chwilkę na Instagramie będzie Was już 4 tysiące, a Facebookowiczów jest grubo ponad 3,5 tysiąca! Powiem Wam szczerze, że wciąż się zastanawiam jak to się stało... I dziękuję. Bardzo dziękuję. Za Waszą obecność, za dobre słowo, za to że ze mną tu jesteście. Nie wiem jak moje blogowanie potoczy się dalej, ale jedno jest pewne - będzie je dyktowało to co do tej pory - samo życie ;)


Żeby więc post nie był taki "goły" zostawiam Was z tymi kilkoma zdjęciami naszego świecznika adwentowego. Jeszcze czas żeby stworzyć coś z niczego, a nawet jeśli nie bedziecie mieli świeczek - przecież można wykorzystać tealighty :)



I na koniec parę inspiracji, zobaczcie jak niewiele wystarczy, aby adwentowe świece wyglądały wspaniale:










I tak na koniec, mały update: moja porcelana już przyszła! W całości, nie potłuczona, kurierzy się spisali hihi:))) Troszkę trwało zanim pozmywałam taką ilość talerzy, kubeczków itd., a do tego doszło posegregowanie całej sterty pudeł i folii, bo zamawiałam w różnych sklepach, więc i pudeł od groma... Jestem szczęśliwa, że połączyłam kilka różnych wzorów porcelany, w tym szaleństwie jest reguła, wyszło super!


Buziaki
Magda

Strony źródłowe zdjęć z inspiracji znajdziecie na Pinterest.

Pędzące renifery

$
0
0

Pierwszy tydzień Adwentu minął jak pędzące renifery. Przynajmniej tak sobie wyobrażam chociażby znanego wszystkim Rudolfa, który w szaleńczym tempie goni przez świat, świecąc swym nosem to tu to tam. Jednym słowem tydzień minął mi... szybko;) Wzięłam na siebie trochę dodatkowych obowiązków, które sporo namieszały w moich planach. I tak, jakbym jechała na oklep tym biednym reniferem - goniłam przez ten zeszły tydzień jak szalona.


Dom powoli sprzątam i ozdabiam na Święta. Wyciągnęłam trochę ozdób, powiesiłam gdzieniegdzie lampki, uprałam zasłony, zamiotłam wszelkie zakamarki wypraszając pająki za próg. Na salonach zagościły dwa kalendarze adwentowe - jeden w formie stroika/wieńca adwentowego, o którym pisałam poprzednio, oraz nasz dobrze spisujący się kalendarz domek, który zrobiłam dwa lata temu. 
Jedną ścianę w salonie oprószyłam śniegiem, jak to stwierdził mój synek:) To nic innego jak srebrzyste gwiazdki, podwieszone do sufitu na białej nitce. Gwizdki również są "starymi" ozdobami, które co roku aranżuję w inny sposób. Tu i tu możecie zobaczyć jak wyglądały wcześniej :) Do kuchni uszyłam nową roletę, w drobną szarą kratę. Przyznam się Wam, że ten grudniowy czas to jedyny moment, w którym ciągnie mnie do takich romantyczno-słitaśnych ozdób ;P


W kuchni znów się zaczerwieniło i ta czerwień powoli przenosi się na resztę otwartej przestrzeni. Parę poduszek kupionych okazyjnie, kilka drobiazgów w postaci malutkich aniołków, nowy renifer do kolekcji pędzących reniferów. Co roku po trosze dokupuję czy to bombki, czy drobiazgi i tak zasoby się powiększają. Może kiedyś będzie nas stać, aby dowolnie sobie żonglować świąteczną kolorystyką, na razie jest mini mix. Staram się, aby był mimo wszystko uporządkowany i nie sprawiał chaotycznego wrażenia. W tym roku stawiam na biel, czerwień i srebro. 

Mistrz kamuflażu, czyli moja łepetyna w lustrze;P

Czerwień pojawi się głównie w kuchni, gdzie zagościła piękna poinsecja (pierwsze zdjęcie u góry) w prezencie od Kasi z twojediy.pl w ramach akcji „Blogi rozkwitną poinsecją”. Moja kuchnia zdecydowanie rozkwitła, dziękuję Kasiu za piękną gwiazdkę na Gwiazdkę:D 


To by było na tyle, dziś już muszę kończyć, bo mój renifer czeka, aż na niego znów wsiądę i pognam w kolejny tydzień prac. Zdradzę Wam, że szykuję dla Was wyjątkowe diy:) Mam nadzieję, że wyrobię się jeszcze przed świętami, dlatego pędzę, lecę! Wybaczcie za jakość zdjęć, wciąż poluję na nowy obiektyw do mojego aparatu, bo obecny coś szwankuje, jak tylko go kupię zrobię więcej "normalnych" zdjęć i zdecydowanie więcej zbliżeń;)

Ach i na koniec - wszystkich, którzy zdecydowali się wziąć udział w konkursie z Boschem - zapraszam po WYNIKI :)

Buziaki
Magda

Zimowe dekoracje w bieli i srebrze

$
0
0

Marzy mi się biały puch na Święta. W ostatnich latach pogoda nie dopisała i śniegu poskąpiła w czasie, gdy go wszyscy wypatrywali. Póki co tegoroczne prognozy są obiecujące i być może doczekamy się białych Świąt:) Tymczasem biel i srebro wiedzie u nas prym w dekoracji kominka. Tak sobie wymyśliłam, aby lekko rozświetlić tą przestrzeń i dodać jej lekkiego blichtru w postaci kilku lśniących ozdób. Z uporem maniaka kolekcjonowałam kolejne ozdoby w bieli. Już nawet sama się sobie dziwiłam, że tylko biel i biel kupuję, ale teraz wiem, że to była słuszna decyzja. Podoba mi się takie ujednolicenie dekoracji, a w każdym szczególe można się rozkochać. W zeszłym roku na kominku królowały zielenie i brązy, w tym zdecydowanie zmniejszyłam ilość ozdób, aby podkreślić elegancję kominka. Myślę, że minimalistką to ja nie zostanę, ale i tak jest tego mniej, luźniej i... inaczej:)


Na lustrze powiesiłam wianek, który cały rok wisiał w kuchni;P Co ja poradzę, że tak mi się podobał, a bez włączonych lampek wyglądał mało świątecznie. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę;) Tu podrasowałam go dodatkową gwiazdką z drobnymi dzwoneczkami. 


Oglądając jakiś filmik na youtubie z diy wypatrzyłam fajny pomysł na dekorację z kieliszków. Polegała ona na wsypaniu do kieliszka sztucznego śniegu, a na wierzchu przyklejało się kartonik z przyczepioną wcześniej ozdobą. Po odwróceniu był niebanalny świecznik z dekoracją w środku, oprószoną dodatkowo śniegiem. Super pomysł, można go wykorzystać na tyle sposobów, że głowa mała. Ja postanowiłam zrobić półśrodek, czyli jak widać na zdjęciach - duże kieliszki do wina oprószyłam sztucznym śniegiem w sprayu, pod spód włożyłam ceramiczne dekoracje, na górę wylądowały świeczki. I tyle. Moim zdaniem też to super wygląda, zwłaszcza na tle szarej ściany (zdjęcia u góry).


Inny świecznik na tealighty również postawiłam do góry nogami. On jednak ze względu na swoją dekoracyjność zostawiłam tak jak jest. Obok dzwoneczek, który wypatrzyłam ostatnio. Kiedyś miałam taki szklany, ale jak to szkło - poszedł w drobny mak :/ Ten nie oprze się nawet szalonym dziecięcym zabawom :)


Na kominku nie mogło również zabraknąć uszytych przeze mnie w zeszłym roku skarpet. Tym razem podwiesiłam je na przeźroczystych haczykach, które polecono mi na instagramie. Nie chciałam wkręcać haczyków, te są przyklejane, polecono mi firmę Tesa i Command. Kupiłam je w markecie budowlanym i mam nadzieję, że odkleją się bez problemów.



Stojąc w długaśnej kolejce do kasy w Home&You wypatrzyłam obok na stojaku to cudne serduszko-bombkę, która się otwiera. Tym razem się cieszyłam, że tuż przy kasach były regały z milionem pierdółek, bo spędziłam w kolejce ponad pół godziny! Zgroza. 


W kolejnym poście dalsza część salonu, kolejne dekoracje i metamorfoza, która sprawiła, że ostatnio pędziłam jak renifer.

Ps. na koniec króciutko chciałam się Wam pochwalić, że zdjęcia, a tak na prawdę wnętrze mojego domu zdobyły III nagrodę w konkursie foto wnętrzarskim organizowanym przez DOBRY DOM Wnętrze i Ogród :))) Dziś odebrałam nagrodę - multicooker i szczerze...  nie wiem co mam z nim zrobić! Ktoś ma, używa? Poleca?? Polowałam na nowe materace, bo gotować to wolę tradycyjnie, a tu taki "niefart";P Będę wdzięczna za opinie, bo jak coś to mam gotowy prezent dla rodziny na Święta;)


XOXO ;)
Magda

Tradycyjna czerwień na Święta

$
0
0

W tym roku zamarzyła mi się czerwień na Święta. Po kilku latach dekorowania domu w najróżniejszej kolorystyce wracam do korzeni. Nie potrafię bowiem korzystać z czerwonych dodatków do wnętrz, gdy nie ma zimy. Czerwień kojarzy mi się nieodzownie ze Świętami i nie potrafię tego zmienić. I może to i dobrze, bo gdy czerwone akcenty nagle wiodą prym we wnętrzu, wygląda ono wyjątkowo. Nie trzeba bowiem dużo, aby czerwienią udekorować dom. Bynajmniej nie zamierzam wytapetować teraz salonu wszelkimi możliwymi ozdobami w tym soczystym kolorze. Wystarczą akcenty, tu poduszka, tam zawieszka... i już. Drobiazgi w postaci bombek zamiast wieszać na oślep posegregowałam kolorami i włożyłam do różnych pojemników. W ten sposób czerwony kolor, choć mocno przykuwający uwagę nie oszałamia, a dopełnia wnętrze naszego salonu.
Dawno już nie miałam czerwonych bombek na choince, dopiero w tym roku kupiliśmy parę sztuk, więc nasze drzewko też rumieńców dostanie;) Baaa już dostało!!! - dziś kupiliśmy piękny świerk, typowy, pospolity, ale dla nas jest wyjątkowy. I jak pięknie pachnie! Do tej pory kupowaliśmy jodły kaukaskie, które może i pięknie wyglądają, ale zapach nie ten sam. Nasz świerczek już stoi w salonie, dziś z dzieciakami go ubraliśmy i było razem fantastycznie. Wspólna zabawa, śpiewanie kolęd, śmiech i jeden cel: piękna choinka z naszych marzeń. Jeszcze Wam jej nie pokażę, nie zdążyłam cyknąć żadnego zdjęcia;) Dziś zapraszam na krótką rundkę po salonie, abyście obejrzeli co i jak do tej pory udekorowałam. 







Kochani... nie wiem czy zauważyliście już pewną zmianę... pewnie sporo z Was widziało już ją na instagramie... Pamiętacie stary fotel, który stał przed kominkiem? Kilka dni temu zabrałam się za niego od podszewki. Oj pracy było co nie miara! Pędziłam jak renifer, by zdążyć przed świętami i udało się. Od paru dni możemy się znów wygodnie rozsiąść na fotelu, a największą uciechę ma nasza Scarlett, która kocha go miłością bezgraniczną :D Więcej zdjęć fotela w następnym wpisie, zapraszam, bo szykuje się ogromne diy! :D






Buziaki i do następnego!
Magda


GingerCat Story / renowacja starego fotela cz.1

$
0
0

Kot i fotel. Fotel i kot.
Nierozłączna historia.
Jedno bez drugiego nie funkcjonuje.
Fotel bez kota jakiś taki niepełny, kot bez fotela zupełnie mizerny.



Musiałam. Inaczej być nie mogło. Wstrząsające zdjęcia, które za chwilę obejrzycie, wymagają sporego dosłodzenia się na początku postu. Uwierzcie mi, że warto chwilę rozmarzyć się nad tą piernikową choinką zanim przejdziecie do dalszej części...


Choineczkę zrobiłam razem z dzieciakami. Super sprawa na zimowe popołudnia. Kto nie kocha pierników? My uwielbiamy, chociaż mają to do siebie, że znikają w szalonym tempie;) Jak się okazało... nasza kotka też jest piernikowym łasuchem! Czaiła się, skradała, a potem jak gdyby nigdy nic wepchnęła się w kadr i na moich oczach postanowiła się poczęstować :D A niech ma, święta idą;)


No dobra. Zasłodzeni? Macie dość? No to proszę. Za chwilę zobaczycie zdjęcia jak z horroru. Przed Wami pierwsza część postu o renowacji starego fotela. Przygotowałam dla Was obszerne DIY. Podejrzewam, że wiele osób nosi się z zamiarem obicia takiego fotela na nowo, ale zupełnie nie wie od czego zacząć. Na podstawie mojego fotela postaram się przeprowadzić Was przez ten proces bezboleśnie. I z odrobiną słodyczy. 


Cukru Wam już wystarczy, dlatego zaczynamy. Dla przypomnienia - tak wyglądał fotel przed. Zakupiłam go przez internet, bo spodobał mi się jego kształt. Paskudna tapicerka jeszcze tuż po zakupie się jakoś trzymała. Kot dokończył dzieła. Ale spokojnie - to nie kotka go tak poharatała, zwyczajnie materiał tapicerki się przetarł. 
Pewnie zastanawiacie się od czego zacząć i czemu aż cały post mam zamiar poświęcić na zdzieranie tapicerki? Nie wystarczy rozerwać materiał, zedrzeć bestialsko i wyrzucić w diabły? Otóż nie. To byłby poważny błąd. Nie znając fotela i jego konstrukcji, a tym bardziej będąc laikiem w temacie, każdy skrawek starego fotela należy nie tylko zdjąć bez uszczerbku, ale też obfotografować. Uwiercie mi, że gdy już namęczycie się i fotel będzie goły, nagle zaleje Was fala gorąca i podstawowe pytanie: "ale jak to było"???


Zaczynamy od odkręcenia nóżek i zdjęcia dolnego pokrycia fotela, aby odkryć konstrukcję. Do usunięcia wszywek polecam płaski śrubokręt i młotek oraz małe płaskoszczypy (takie kombinerki z płaskimi końcówkami).


Następnie odrywamy przykręcone/przybite/przyklejone listewki maskujące. Dzięki temu ukazuje się nam mocowanie tapicerki.


Odrywamy zewnętrzną część materiału boków fotela, która kryje pod sobą miękką ocieplinę. Od strony wypukłych podłokietników odkryłam w sowim fotelu coś w rodzaju metalowych zaczepów w kształcie zębów (nie wiem jak to się fachowo nazywa). Rozchylamy po kolei każdy z "zębów", nie uszkadzając przy tym ani materiału ani metalowych szczęk.


Poniżej widzicie jak wygląda fotel po rozchyleniu metalowych zębisk, ocieplina przyczepiona jest jeszcze wszywkami, materiał można zdjąć i odłożyć na później.


I jeszcze kilka zbliżeń na "zęby". Ważne, aby zapamiętać jak są ułożone, aby później odtworzyć ich umiejscowienie. Zdejmujemy ocieplinę.


Teraz czeka nas mozolne odczepianie metalowej taśmy od korpusu. Nie wiedziałam, gdzie taką kupić na szybko, więc wolałam się jej nie pozbywać. 


Tył mamy zdjęty, teraz trzeba odczepić górną część gąbki oparcia. Materiał był przyczepiony nie tylko na zewnątrz, ale też od wewnętrznej strony. Pamiętajcie o robieniu zdjęć takich detali. Każdy fotel jest inny, ważne aby zapamiętać co było po kolei, aby potem odwrócić proces.


Gąbka oparcia zdjęta, można się przyjrzeć wewnętrznej części. Kolejny etap to odczepienie pleców i boków z kartonu.


Gdy plecy będą zdjęte warto usunąć wszystkie wszywki z drewna, które były zaczepione, aby później nie niszczyć naszych narzędzi. Na zdjęciu widać jak ewentualne nierówności w kształcie fotela były wyrównywane za pomocą kawałków dykty.


Zdejmujemy kartony z boków.


Mamy już widoczną całą konstrukcję. Teraz trzeba wszystko rozkręcić. I tak mamy trzy niezależne elementy do renowacji.


Odczepiamy gąbkę oparcia, która przyczepiona jest po środku oraz u spodu.


Odwracamy korpus i odczepiamy materiał do niej doczepiony


Siedzisko oprócz poduchy ma dodatkową gąbkę, pasy oraz metalowe sprężyny. Zostawiłam je na miejscu bo były w bardzo dobrym stanie i nie musiałam ich wymieniać.


Następnie odczepiamy górną tapicerkę oparcia odsłaniając pasy spinające konstrukcję, jak i nadające miękkość. Pasy również zostawiłam nienaruszone. To co mnie totalnie zaskoczyło, to... małe gniazdko/kokon w środku fotela, przyczepione do materiału. No cóż... co tam kiedyś mieszkało się już nie dowiem i w sumie cieszę się z tego bardzo. Odkurzacz i worek na odpadki zdecydowanie się przydał. Brrr...


Kolejny etap to boki. Przyjrzałam się im dokładnie, porobiłam zdjęcia i odczepiłam pokiereszowaną tapicerkę. Pod spodem była gąbka i ocieplina, również zostawiłam ją na miejscu, gdyż jej stan na to pozwalał.


Warto przyjrzeć się dokładnie jak zostały zrobione marszczenia materiału, w jaki sposób był układany i z jakim zapasem.



Materiał zdjęty, teraz można przystąpić do najtrudniejszego: do tapicerowania. W następnym poście odwrócę proces i poprowadzę Was krok po kroku przez to trudne zadanie. Nie będę ukrywać, nie było łatwo. Warto mieć przy sobie zatem pomocnika. U mnie kot cały czas na posterunku;)


To by było na tyle na dzisiaj. Jeśli macie jakieś pytania - piszcie w komentarzach. Postaram się pomóc. I uprzedzając - nie będę ściemniać - nie jestem zupełnym laikiem w tym temacie. Na studiach (ukończyłam architekturę wnętrz na ASP) miałam zajęcia z projektowania i renowacji mebla. Jednak NIGDY wcześniej nie tapicerowałam fotela, czysta teoria to jedno, praktyka drugie. Po doświadczeniach na poligonie z moim fotelem mogę śmiało stwierdzić, że... tapicerem to ja nigdy nie zostanę;) Ale ze swojego fotela jestem dumna i mam nadzieję, że tym postem pomogę także tym, którzy zdecydują się na ten krok. Roboty full, ale warto.

Zapraszam już niedługo na kolejny post. Scarlett również. W końcu to jej ulubiony fotel ;)

Magda

Piernikowa girlanda

$
0
0

Za dwa dni już Wigilia Bożego Narodzenia. Nie będę długo się rozpisywać, podejrzewam, że i tak nie wszyscy będą mieli czas przeczytać cały tekst;)  Będzie zatem krótko, ze zdjęciami zrobionymi gdzieś tam pomiędzy gotowaniem bigosu, lepieniem uszek, sprzątaniem, a lukrowaniem pierników. Wyjątkowo, te kilka dni przed świętami upływają mi jakoś tak... naturalnie, bez większego szaleństwa. Owszem - roboty jest dużo, codziennie coś, ale staram się nie wariować. Dom udekorowany od dawna i dzięki temu jedyne moje zmartwienie to utrzymanie porządku... A to dopiero wyzwanie! Jednego dnia jest czysto i przytulnie, kolejnego pół chałupy postawione na głowie. Po weekendzie masakra. Sami zobaczcie, zdjęcia niestylizowane, nieustawiane, domowe, zwyczajne. Nawet choinka u nas nie wygląda cały czas tak samo, dzieci reorganizują choinkowe dekoracje co chwila. 









Zdradzę Wam mały sekret moich przygotowań. W zeszłym rozpisałam sobie kalendarium prac i zostawiłam na zaś. W tym roku idealnie się sprawdził, zamierzam go jeszcze uzupełnić o kilka notek, bo zawsze można coś poprawić. Bardzo mi to pomogło, zwłaszcza, że nie musiałam pisać tego wszystkiego od początku.



W tym roku sporo dekoracji to dzieła moich dzieci. Na zdjęciu powyżej jest mały stroik który zrobiłam na zajęciach w przedszkolu razem z córką. W kuchni kolekcja dekoracji made by kids co chwilę się powiększa, choć nie wszystkie załapały się do zdjęć. Następnym razem spróbuję wszystkie pokazać, bo jestem bardzo dumna z moich pociech. Bałwanki ze skarpetek to również prace, które zrobiliśmy na wspólnych zajęciach w przedszkolu, tym razem w grupie syna. Jest jeszcze zestaw różnorodnych choinek, mnóstwo malunków i piernikowa chatka, którą wczoraj dekorowaliśmy. Bardzo lubię charakter, który obrała teraz nasza kuchnia. Jest tak domowo, przytulnie, swobodnie. Dzieci czują się docenione, że ich prace zajmują zaszczytne miejsca wśród innych dekoracji. To cieszy mnie najbardziej :)


W kuchni też małe zmiany. Zamiast podwieszonych lampek, które przewiesiłam na choinkę, zawiesiłam girlandę z pierniczków. Korzennych ciastek w tym roku u nas pod dostatkiem, większość lukrowana etapami. Moje dzieci to straszne piernikowe łasuchy, dopiero po chwili namysłu zorientowałam się, że wieszając ich ukochane łakocie przy stoliku śniadaniowym, tuż przed ich oczami, robię sobie małe kuku... ;) Jednak, ani jeden piernik nie został nadgryziony, ani lukier nie zlizany, jak to było w zeszłym roku, gdy choinkowe pierniki stanowiły atrakcję nr. 1 :))







Miałam się nie rozpisywać i nie wyszło:P
Ale chyba mi wybaczycie? :)


Buziaki
Magda

Niech czas się zatrzyma - Wesołych Świąt!

$
0
0

Kochani, 
chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrowych, spokojnych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia. Odpocznijcie, nacieszcie się rodzinnymi spotkaniami i nie spędzajcie całych dni przy świątecznym stole;) Pogoda u nas iście wiosenna, dlatego życzę Wam wspaniałych spacerów;)))

Nie zdążyłam jeszcze zrobić zdjęć całego ustrojonego domku, ale myślę że pewien obraz już macie po ostatnich wpisach;) Być może znalazłby się na to czas, ale wolne chwile wolałam spędzić na zabawach z dziećmi i odpoczynku. Jutro Wigilia i jeszcze trochę mam dziś do zrobienia, ale nie będę się ścigać z czasem, najwyżej nie zdążę. Uczę się trochę odpuszczać sobie i nie przejmować, gdy nie wyjdzie mi coś, co wcześniej zaplanowałam. Szkoda życia na zmartwienia i rwanie włosów z głowy. W tym roku też jakoś nie szalałam z dekoracjami, nawet pierników nie ozdobiłam wszystkich. Ale czy to ważne? Zupełnie nie. Istotne było dla mnie, aby czas który poświęciłam na ich przygotowanie był czasem przyjemnym, bez żadnej presji tykającego zegarka. Każdy narzeka na brak czasu, wieczny pośpiech i stres. A czy umiemy docenić czas, który mamy do dyspozycji? Nawet jeśli jest go niewiele czy umiemy celebrować zwykłe chwile? Idą Święta, to dobry czas na celebrowanie. Niech czas się dla Was zatrzyma i da Wam mnóstwo satysfakcji.










Wesołych Świąt!
Magda


Simply About Christmas

$
0
0

Nie wiem jak to kiedyś nasze mamy robiły, że kolacja wigilijna naszykowana była perfekcyjnie na zapowiedzianą godzinę. Ja nie zdążyłam.
Nie mam pojęcia jak jedna osoba mogła przygotować 12 potraw bez niczyjej pomocy. Ja o pomoc prosiłam już dużo wcześniej, inaczej nie dałabym rady.
Nie wiem jak to się działo, że zawsze był czas na wypatrywanie pierwszej gwiazdki przez członków rodziny. Myśmy o tym zapomnieli.
Nie wiem czy moi rodzice szykowali się na ostatnią chwilę w wielkim pośpiechu. Myśmy się nie wyrobili i czas nas gonił.
Nie pamiętam tego pośpiechu jako dziecko i mam nadzieję, że moje dzieci również go nie będą pamiętać. Pośpiech to domena dorosłych, narzucających sobie z góry założone cele. A nam się nie wszystko udało, ale pomimo tego, jestem niesamowicie dumna z naszych Świąt. 
Bo kolacja wigilijna udała się znakomicie.
Bo Mikołaj przyszedł i takiego zaangażowania dzieci w rozdawanie wszystkim podarunków w życiu nie widziałam.
Bo każdemu uśmiech nie schodził z twarzy, a babciom to szczególnie, zapatrzonym w ukochane wnuki.
Bo choć my rodzice, jeszcze wprawiający się w organizowaniu świątecznych przyjęć, nie wszystko dograliśmy, nie zabrakło nam niczego.
Był śmiech, zabawa, wzruszenia i miłość. 
Spontaniczne wyjazdy, uroczyste obiady u rodziców i leniwe poranki.
Było wszystko czego nam było potrzeba, a czas - choć krótki - dał radość odpoczynku.
Zdjęć oczywiście za dnia nie zdążyłam zrobić. Ale wieczorem pierwszego dnia Świąt, po kolacji, gdy już przebrani w piżamki krzątaliśmy się po domu, znalazłam na to chwilę. Zapraszam :)
























Buziaki
Magda
Viewing all 154 articles
Browse latest View live