Quantcast
Channel: simply about home
Viewing all 154 articles
Browse latest View live

Gdzie byłam, gdy mnie nie było

$
0
0
Ostatnio cisza  tu jak makiem zasiał. Nie martwcie się jednak, nie zarzuciłam blogowania. Ale zwolniłam na pewno. Potrzebny mi był detoks, potrzebny mi był czas na to co dla mnie ważne oraz po to, by zajrzeć wgłąb siebie. Gdzie byłam zatem, gdy mnie tu nie było? Tam gdzie zawsze, w domu, przy najbliższych, najukochańszych. W ogrodzie, na zakupach i na spacerze. W kuchni przy garach, w garażu sprzątając zalegające graty, na rowerze odprowadzając i odbierając dzieci z przedszkola, w aptece i na poczcie. Może jestem dziwna, ale nie brakuje mi przygód, adrenaliny (tej dzieci dostarczają mnóstwo;)), biegania w szpilkach po wielkim mieście. Nie lubię łazić po centach handlowych, jak coś to tylko z konieczności, nie lubię zgiełku, tłumów i smrodu wielkiego miasta. Ten ostatni z roku na rok przeszkadza mi coraz bardziej, choć i tak mieszkamy tu prawie jak na wsi. Wszędzie, gdzie bym nie była snułam plany, rozmyślałam, zastanawiał się co dalej. Nic więcej na razie zdradzić Wam nie mogę, choć czasem chciałabym się podzielić rozterkami, opowiedzieć o tych wszystkich naszych pomysłach, zapytać o radę. Póki co zostawiam temat niedopowiedziany z obietnicą, że kiedyś Wam zdradzę tą słodką tajemnicę :)))) A dziś zostawiam Wam parę majowych kadrów. Po więcej zapraszam na mój instagram, na którym jestem codziennie ;) 









Buziaki
Magda


Pusta kartka

$
0
0
Pusta biała kartka.
Zero notatek, zero niedokończonych postów.
Tak dawno mnie tu nie było...
Tak ciężko zacząć znów wejść w ten rytm. I czy wchodzić?


Zrobiłam sobie wakacyjną przerwę. Tak bardzo tego potrzebowałam, tak bardzo wszyscy tego potrzebowaliśmy. I tylko mój mąż co jakiś czas odnosił się do bloga, do tego mojego drugiego świata, który w mojej świadomości na chwilę zupełnie przestał istnieć. 

Nawet nie pamiętam dokładnie jak to się do końca stało. Wszystko się działo tak szybko, a jednocześnie jakby w zwolnionym tempie. A potem zwyczajnie, z dnia na dzień, coraz mniej było mnie tutaj, coraz więcej tam, w realu. Odcięłam na chwilę pracę, odcięłam bloga, odrzuciłam wszelkie niepotrzebne pochłaniacze czasu by być z NIMI. 

Dom to specyficzna maszyna. Każda jej składowa jest jak koło zębate, jak jedno szwankuje, reszta nie może funkcjonować. Nasze na moment prawie się zatrzymały. Nikt się nie spodziewał, że mój mąż nagle trafi do szpitala z zagrożeniem życia. Tak nagle wszystko stanęło w miejscu. To był dla nas cios. W końcu ma dopiero 32 lata, jak to możliwe żeby w tym wieku mieć nagle ostro krwawiący wrzód, a żołądek mieć niczym sitko od nadżerek? Ale jak??? Przecież jemy zdrowo, Paweł nie pije, nie pali, jedyny grzech to ukochana kawa... Te pytania nie dawały nam spokoju. A potem pobyt w szpitalu, długa rekonwalescencja, tęskniące dzieci, tysiąc wizyt lekarskich, mnóstwo recept i wykupionych lekarstw. Czas się jakby zatrzymał, a jednak trzeba było dalej funkcjonować, robić swoje.

Parę następnych miesięcy było dla nas trudnych. Praca Pawła wymagała od niego stałych wyjazdów i rozłąka dawała się wszystkim we znaki. Kartki kalendarza wyglądały prawie jak kółko i krzyżyk, z tym że nikt z nas nie wygrywał. Zdrowie się podratowało, ale czułam że nie wszystko jest tak jak powinno. Czułam, że jeśli w tamtym czasie nie zrezygnuję z czegoś, to będę tego później bardzo żałowała. Na początek odpuściłam bloga, potem pokończyłam wszystkie zaczęte projekty i zobowiązania. Postanowiłam zrezygnować z nowych. Smutno mi było, bo coś, co z takim wysiłkiem wskrzesiłam do życia, znów miało stanąć w miejscu. Wiedziałam jednak, że na pracę zawsze przyjdzie czas, a moje dzieci tylko teraz będą małe. Jaką byłabym matką, gdybym nie poświęciła im siebie w tak wymagającym czasie, jaki nas doświadczył? Postanowiłam więc zadbać o rodzinę, o męża, o dzieci. To był najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać.


A później było już tylko lepiej. Szalony pęd delegacji, konferencji etc się skończył i pojechaliśmy na rodzinne wakacje last minute. Pojechaliśmy do obleganego kurortu, gdzie było pełno ludzi, tłoczna plaża... a wypoczęliśmy za wszystkie czasy! Co więcej, przez cały czas byłam tak skupiona na moich najbliższych, że nie widziałam nikogo wokół. Jedynie fantastyczne widoki i MY. 
Tydzień urlopu szybko się skończył, wróciliśmy opaleni, szczęśliwi, naładowani pozytywną energią... by tylko przepakować walizki, w międzyczasie uczcić urodziny synka i wyjechaliśmy na Mazury. Pamiętam, jak ktoś, już nie wiem kto napisał wtedy na instagramie "ale wam dobrze, cały czas  macie wakacje". Uśmiechnęłam się wtedy i posmutniałam za razem. Nikt nie wiedział, że tak bardzo potrzebowaliśmy tego odpoczynku. I nikt nie wiedział, że akurat Paweł rozpoczął nową pracę, że ten czas gdy ja i dzieci spacerowaliśmy i odpoczywaliśmy na łonie natury, on pracował zdalnie i musiał dawać z siebie wszystko. Nie wszystko jest bowiem takie jak na zdjęciach.


Wiecie co? Jestem szczęściarą. Mam fantastycznego, cholernie pracowitego męża i kochane dzieci. Mam dom, który jest naszą oazą. Mam ich miłość i daję im miłość. Mam to szczęście, że mogę pozwolić sobie na to czego życie ode mnie wymaga w danej chwili. Żyję chwilą i żyję dla tej chwili. 

Magda

Urodzinowy tort ombre rose DIY

$
0
0

Początek września to nie tylko początek szkoły/przedszkola, ale też przygotowania do wielkiego świętowania urodzin naszej córci. Natalka skończyła bowiem 4 latka!
Od jakiegoś czasu podpytywałam moją pociechę jaki chciałaby "temat przewodni". W pierwszym odruchu moja monotematyczna córa zaproponowała... o zgrozo Elzę... ;)))) Pamiętacie jak było w zeszłym roku? Wyczarowałam wtedy zimowe królestwo rodem z krainy lodu, a tort też nawiązywał do motywu. Miłość do Elzy nadal pozostała, ale w tym roku jakoś nie miałam ochoty tego powtarzać...Ależ byłam niedobra, nie? ;P 
Wspólnie zapadła decyzja: "My little pony" i kolory Twilight Sparkle! Przełknęłam ślinę i zabrałam się do roboty...

Od jakiegoś czasu chodził za mną tort pięknie przyozdobiony w śliczne różyczki. Do tego pomysł na wersję ombre po prostu zwalił mnie z nóg. Zaczęłam googlać co to takiego ta masa, jak się ją robi i dziś chciałabym się z Wami podzielić przepisem na torcik urodzinowy jaki udało mi się wyczarować dla córci. Czarowałam go ładnych parę godzin... ale było warto, jak się już zrobi raz to nie taki diabeł straszny jak go malują!




Robiąc tort musiałam spełnić parę zasad: tort nie mógł być za słodki, musiał być zrobiony z owoców, które jadają moje dzieci, powinien być w miarę lekki, aby rodzina mi nie odpadła już przy pierwszym kęsie ;) Myślę, że się udało :)

TORT Z OWOCAMI, BITĄ ŚMIETANĄ I KREMEM SZWAJCARSKIM*

*tort najlepiej robić dzień wcześniej, ja z racji braku czasu robiłam go w dniu podania i też był pyszny, tylko musiałam go troszkę mocniej nasączyć. 

BISZKOPT
(oryginalny przepis tutaj, ja go lekko zmodyfikowałam)

7 jajek
150 g cukru
145 g mąki pszennej tortowej
50 g mąki ziemniaczanej
barwnik spożywczy w proszku

Jajka wyjąć z lodówki wcześniej, oddzielić żółtka od białek. Białka ubijać mikserem na sztywną pianę, następnie dodawać stopniowo po łyżce cukru, cały czas ubijając na gładką masę bez grudek. Następnie dodać po 1 żółtku i ubijać około 10 minut, aż masa będzie bardzo gęsta.
Obie mąki przesiać i w trzech partiach dodawać do ubitej masy, mieszając krótko na niskich obrotach do połączenia się składników, na koniec dodać sporą szczyptę czerwonego barwnika, aby uzyskać różowy kolor ciasta. Ciasto wlewać do tortownicy (spód wyłożyć papierem do pieczenia, boków nie smarować!) i piec w nagrzanym do 180 stopni piekarniku (grzanie góra - dół). Piec do suchego patyczka, od pół godziny do godziny ( moje ciacho mega wyrosło i piekło się godzinę). Wyciągnąć do studzenia na kratkę, po 15 minutach obrócić (najlepiej na docelową paterę, ponieważ ciasto momentalnie się przyklei i nie ma sensu już go przekładać) i wyjąć z formy, obkrajając wcześniej z obręczy. 


PRZEŁOŻENIE CIASTA

herbata
dżem wiśniowy
2 duże op. śmietanki kremówki
2 łyżki cukru pudru
3 x śmietanfix itp
owoce: jagody, maliny, poziomki, co Wam smakuje najlepiej ;)


Zaparzamy dwie herbaty, jedną dla siebie, drugą do nasączenia ciasta ;)  Polecam earl grey od tekkane, do której wciskamy sok z połowy małej cytryny. Ostudzone ciasto kroimy zwilżonym nożem na 3-4 krążki (u mnie wyszły 4). Ubijamy bitą śmietanę: mocno schłodzone śmietanki miksujemy chwilkę z cukrem pudrem, dodajemy śmietanfix i miksujemy aż powstania bardzo gęsta, alsamitna masa. Przekładamy 2/3 śmietany do osobnego pojemnika, a do pozostałej części dodajemy jagody (użyłam mrożonych). Miksujemy mikserem lub blenderem - aż uzyskamy jednolity kolor i lekko rozdrobnione owoce.
Pierwszy krążek - ten na paterze - nawilżamy ostudzoną herbatą. Następnie smarujemy dżemem wiśniowym. Ja wykorzystałam dżem robiony własnoręcznie w zeszłym roku, z mnóstwem owoców i małą ilością galaretki. Poszedł prawie cały słoiczek 250 ml. Na dżem nakładamy bitą śmietanę (bez jagód) i wyrównujemy. Kładziemy drugi krążek biszkoptu, nasączamy herbatą i nakładamy jagodową bitą śmietanę. Kładziemy 3 placek, nasączamy, lekko smarujemy białą bitą śmietaną i układamy sezonowe owoce: u nas były to maliny, poziomki, truskawki, co tam na ogródku znalazłam ;) Wykładamy resztę bitej śmietany i wyrównujemy. Na wierzch kładziemy ostatni placek, dociskamy tort z góry, żeby warstwy się dokładnie skleiły i wyrównujemy wypływającą bokami śmietanę. Najlepiej zrobić to szpatułką lub obłą częścią łyżki. Wstawiamy tort do lodówki.


Teraz zaczyna się najlepsza zabawa! :)))

KREM MAŚLANY NA BEZIE SZWAJCARSKIEJ
/swiss meringue buttercream/
(oryginalny przepis tutaj)

460 g masła o temperaturze pokojowej
6 białek
1 szklanka cukru
szczypta soli
barwniki spożywcze w proszku

Białka wkładamy do metalowej misy, dodajemy cukier oraz szczyptę soli. Miskę kładziemy nad kąpielą wodną i zaczynamy białka ubijać rózgą, aby cały cukier się rozpuścił i nie było żadnych grudek. Sprawdzamy co jakiś czas czy miska nie nagrzała się za bardzo i w razie problemu studzimy. 
Następnie ubijamy mikserem powstałą masę na gęstą, sztywną pianę, około 10 minut do wystudzenia bezy. 
Kroimy masło na małe kawałeczki - najlepiej ogrzewać masło już pokrojone, im miększe będzie tym lepiej. Zmieniamy końcówkę miksera na mieszadło i cały czas miksując dodajemy do bezy po kawałku masła, dokładnie mieszając. Po dodaniu całego masła, masa może wyglądać na zważoną lub rzadką, ale miksując dalej szybko się wygładzi i zgęstnieje. 

DEKORACJA:

Schłodzony tort smarujemy szpatułką (ja używa silikonowej miękkiej szpatułki) z każdej strony. Następnie zabieramy się za barwienie naszego kremu. Ponieważ nie wiedziałam ile dokładnie będę potrzebować każdego koloru, barwiłam krem stopniowo, zaczynając od najciemniejszego koloru. Odłożyłam do miseczki 1/4 kremu i dodałam sporą szczyptę barwnika ( niebieski + czerwony ), aby uzyskać kolor fioletowy. Nie chciałam mocnych kolorów, tylko takie przygaszone, więc mieszałam dokładnie, do uzyskania pożądanej barwy, w razie potrzeby dodawałam troszkę więcej barwnika.

Gotową kolorową masę przekładamy do rękawa cukierniczego z tylką w kształcie otwartej gwiazdki. Im większej tylki użyjecie (z gwiazdką o mniejszej ilości ramion) tym większe różyczki będziecie robić. Tu zaczęłam się mega stresować... zamiast dużej tylki okazało się że mam za małą, którą postanowiłam "zepsuć" czyli powiększyć otwór... Potem okazało się, że mój rękaw cukierniczy przecieka (grrr!) i spędziłam pół godziny na dostosowywaniu wszystkiego i szukaniu odpowiedniej folii, aby z niej zrobić rękaw. W końcu udało się, z grubej folii wycięłam koło, odcięłam końcówkę i włożyłam ze starego rękawa gwint z tylkami. Udało się... 
Różyczki zaczynamy robić zawijając je jak ślimaczki, wyciskamy środek i kierując się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, "owijamy" różę. Wiem, że średnio możecie sobie to teraz wyobrazić, więc najlepiej zerknijcie na film instruktażowy. Zanim zaczniemy tworzyć róże na torcie, warto poćwiczyć. Pozwoli to nam wyrobić sobie odpowiedni ruch ręki i kształt różyczek. Zaczynamy dekorację tortu od dolnej warstwy róż, następnie z przesunięciem o pół szerokości różyczki tworzymy kolejną warstwę. Warto przy tak małych różach jako moje starać się je robić dokładnie, przy większej tylce mamy możliwość zakrycia niedoróbek kolejną warstwą. Jeśli jakaś różyczka totalnie nam nie wyjdzie, bez problemu możecie ją zdjąć np. nożem i spróbować jeszcze raz. Mi się strasznie ręce trzęsły, więc nie raz musiałam coś poprawiać ;P
Po zrobieniu dwóch dolnych rzędów, resztę kolorowej bezy maślanej wykorzystujemy do zrobienia kolejnego koloru. Wzięłam kolejną część białej bezy (nie za dużo - bo tylko na jeden rząd), barwnik czerwony i trochę bezy fioletowej, wymieszałam do uzyskania odpowiedniego koloru (niestety wyszedł mi troszkę ciemniejszy niż planowałam, więc trzeba uważać...). Wyczyściłam rękaw z poprzedniego koloru, nałożyłam nową partię i zrobiłam trzecią warstwę różyczek. Tak samo postępowałam z kolejnymi warstwami, zmieniając kolor masy po wykonaniu jednego rzędu różyczek. Góra tortu ozdobiona jest jednolitym kolorem, środkowych parę kręgów zrobiłam  mieszając różową bezę z pozostałościami fioletowej. Na koniec ozdobiłam centrum tortu srebrnymi kuleczkami, układając je w środek różyczek. Jeśli zdarzą się Wam miejsca, gdzie brakuje bezy, doróbcie małe gwiazdki, aby zakryć dziurki. Gotowe! Teraz tort należy schłodzić, bo masa w ciepłym pomieszczeniu szybko robi się dość miękka, ale spokojnie - nic nie spływa, dekoracje pozostają na swoim miejscu :))) 


A tak prezentował się gotowy torcik w kolorkach Twilight Sparkle już ze świeczkami dla mojej Solenizantki :) 
Jak możecie zauważyć... różyczki wcale nie są takie kształtne i idealne, a mimo to tort robi wrażenie :D Polecam Wam serdecznie moją wersję torciku ombre oraz ten typ dekoracji. Jest to szalenie proste jak już się przebrnie przez pierwszy etap oszołomienia ;P  Teraz tylko nie pozostaje mi nic innego jak kupić odpowiedni rękaw cukierniczy,  zestaw tylek do dekoracji i - jak mawia mój mąż - śmiało mogę otwierać cukiernię ;))))


Słodkiego dnia wszystkim!
Magda


Sezon ogrodowy 2016

$
0
0

Uwielbiam nasz skrawek ogrodu. Całą zimę wyczekuję na rozpoczęcie sezonu, jak tylko pogoda pozwoli ochoczo zabieram się za wszelkie prace ogrodowe, latem cieszę się ich efektami, a gdy jesień wkracza na salony, powoli żegnam się z zielenią, znów porządkuję i przygotowuję ziemię na kolejny rok.
Dziś chciałam Wam pokazać, że nawet na niewielkiej przestrzeni przydomowych ogródków, a nawet balkonów, możecie stworzyć swój azyl, czerpać masę endorfin ze zwykłego grzebania w ziemi, by na końcu zbierać owoce i odpoczywać wśród tętniącej życiem zieleni :))) 

Przedwiośnie. Na tym wczesnym etapie nasz ogród zawsze wygląda mało atrakcyjnie... Ale kiedy tylko pojawiają się ciepłe promyki słońca i temperatury pozwalają pracować w jedynie bluzie, wkraczam do ogrodu i porządkuję. To czas ponownego przygotowania ziemi pod grządki warzywne, zebrania pozostałych liści i pierwszych "upiększeń". Co wtedy robię? Oczywiście zagrabiam liście, zbieram gałęzie i ewentualne śmieci. 
Już kiedyś pokazywałam Wam rabatkę, którą stworzyłam na miejscu wysoko podciętych gałązek iglaka, który za bardzo się rozrósł. Posadziłam tu dwa krzaczki róży (potem się okazało, że dla róż to miejsce jest nieodpowiednie, a jednak pięknie kwitną!) oraz byliny, których nazw nie pamiętam. Zeszłej jesieni wsadziłam do ziemi różne wiosenne kwiaty cebulowe, a ziemię wyłożyłam korą. Tegoroczne porządki odkryły niestety przykrą sprawę, mianowicie kot sobie zrobił tu kuwetę... Tu i na grządkach, ale o nich później. Kora nie była zbyt dobrym zabezpieczeniem, więc na szybko okryłam rabatkę agrowłókniną, żeby odstraszyć kota. Pomogło, ale wyglądało okropnie... Wpadłam więc na pomysł, żeby tą moją nieszczęsną rabatę wyłożyć kamieniami. To był strzał w 10! Kącik zyskał nowy wygląd, a ja spokojny sen ;)


Z początkiem marca każdy wolny pojemniczek, doniczka, wiaderka, a nawet kubeczki stały się mini inkubatoreami. Na początku roku zakupiłam mnóstwo różnych nasion, nie tylko warzyw, ale też kwiatów. Zamarzyły mi się ukwiecone parapety, zwisające kaskady kwiatów i mnogość kolorów. I tak zaczęłam produkcję.
Co wtedy wysiałam? Oto pełna lista: lobelia przylądkowa zwisła oraz stroiczka, gipsówka murowa, zawciąg nadmorski, gęsiówka alpejska, petunia zwisająca / surfinia, jukka, trawa pampasowa, malwa o pełnych, białych kwiatach, funkia, lawenda francuska, rozmaryn lekarski, pomidory koktajlowe.

Jak się później okazało niektóre roślinki sypnęłam tak hojną ręką, że potem miałam niezły problem z ich przepikowaniem! Nie wiedziałam, że lobelie i gipsówki najlepiej rosną w małych kępkach na jedną doniczkę... A ja sypnęłam do dwóch dużych korytek setki nasion! Pikowanie było żmudne, bo roślinki były tak drobne, że pomagałam sobie wykałaczką przy ich rozsadzaniu. Efekt był taki, że cały taras był w donicach, a każdego poranka podlewanie mojej uprawy zajmowało mi sporo czasu! Jak było ciepło doniczki lądowały na dworze, a na noc chowałam je do domu, i tak w koło Macieju.


Marcowy ogród to też pierwsze nowalijki. Wysiana wcześnie rzodkiew pięknie wzeszła pod agrowłókniną, która również spełniała skuteczną funkcję odstraszacza dla kotów. Widok jednak był mało atrakcyjny, jak i brakowało wentylacji, więc szybko zakupiłam drobną siatkę z tworzywa. Super się sprawdziło takie rozwiązanie. Kot już nie przeszkadzał i dopóki rośliny nie wyrosły na całej grządce, nie zdejmowałam zabezpieczenia.
A co posiałam? Oprócz rzodkiewki rosła sałata masłowa, koper włoski, natka pietruszki, marchew (taki mały eksperyment ;), cebula siedmiolatka, roszponka oraz szczypiorek z małych cebulek. Możecie też tu dostrzec parę krzaczków truskawek oraz poziomek, które rok w rok chcą się rozrosnąć, ale nie mają gdzie. Podobnie warzywnik wyglądał w zeszłym roku.


Do połowy maja wszystkie delikatne roślinki doniczkowe trzymałam na noc w domu. Zwłaszcza delikatne pomidorki potrzebowały stałych temperatur, aby zdrowo rosnąc. Dopiero po zimnej Zośce zdecydowałam się na wysadzenie ich do ziemi. W tym roku postawiłam na dwie odmiany: maskotka - pomidor karłowy, idealny do małych ogrodów i uprawy balkonowej w pojemnikach oraz pokusa, która rośnie wysoka i daje obfity plon. Najpierw rosły w małych kubeczkach jednorazowych, potem przesadziłam je do większych doniczek i w nich rosły, porządnie się ukorzeniając. 


Nie wiem czy pamiętacie, ale na ogrodzie mamy też maliny. Posadziłam w zeszłym roku dwa krzaczki i w tym roku pięknie się rozkrzewiły dając bardzo obfity plon. Poniżej możecie zobaczyć zdjęcia z kolejnych miesięcy sezonu ogrodowego. Zobaczcie jak bardzo rozrosły się maliny, a dziki bluszcz "pożera" niemal całą kratkę ogrodową :))) To właśnie z tego bluszczu na jesień robię kolejne wianki, które zobaczyć możecie u mnie w domu.  Podcinam go wtedy bardzo mocno, a on i tak odrasta w szaleńczym tempie.


W tym roku postanowiłam rozprawić się z naszą nieużywaną już piaskownicą. Długo się zastanawiałam co zrobić z deskami po jej rozmontowaniu i pewnego dnia pomysł sam wpadł mi do głowy. Zrobiłam szybką metamorfozę starego stolika, któremu dorobiłam nowy blat z owych desek. Deski wyszlifowałam, skręciłam od spodu dodatkowymi deseczkami i na końcu pobieliłam delikatnie akrylową farbą. Nogi stołu przemalowałam na biało i gotowe. Stolik w wersji rustykalnej gotowy :D 


Coraz cieplejsze dni zachęcały do odpoczynku na naszym ogrodowym zaciszu, a ja wciąż czekałam i czekałam, aż te moje drobne kwiatki obudzą się i wystrzelą ostro do góry. Ewidentnie brakowało im słońca i po czasie myślę, że ich wysiew powinnam zacząć już na początku lutego. Tymczasem cieszyłam się z pomidorów, które pięknie pięły się w górę i widać było, że im dobrze na nowym miejscu.


Warzywnik rozkwitał z każdym dniem, poniżej parę zdjęć z kolejnych etapów wzrostu. Po lewej stronie u góry widać jeszcze małe pomidorki, które po jakimś czasie zmieniły się w wielgachne krzaczyska i nadal pięły się do góry! Ta odmiana rośnie bowiem do 2 m (prowadzenie na 2 pędy, trzeba obrywać wilki), u nas nawet więcej. Myślę, że spokojnie można ją prowadzić na słonecznym balkonie, przy kratce ogrodowej. Można też rośliny podpinać do siatki ogrodzeniowej.


W czerwcu, gdy już nie mogłam się doczekać kolorowych kwiatów na moim tarasie, wybrałam się do sklepu ogrodniczego po parę ozdobnych kwiatów i krzewów, którymi obsadziłam front domu. Choć tego kawałka ziemi Wam nigdy nie pokazywałam, tam też się działy niezłe rewolucje. W końcu też i moje roślinki w doniczkach zaczęły zagęszczać się i kwitnąć, co niezmiernie mnie cieszyło. Niektóre jednak padły, np. jukka, a inne czekały jeszcze z miesiąc zanim na dobre się nie rozrosły.


Okazało się, że nasz kochany żółwik wychodząc na tereny zielone, ukochał sobie mój mały kwiatowy skalniak. Musiałam działać i zrobiłam palisadę wokół lewej części ogrodu, która powstrzymała skutecznie naszego gada przed zjadaniem kwiatów i deptaniem drobnych roślin.


W tak zwanym międzyczasie wyjechaliśmy na tygodniowe wakacje i wtedy to się dopiero zaczęło dziać w ogrodzie! Kwiaty wystrzeliły, rozhulały się i zagęściły na maxa. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, tak długo na to czekałam... I wiecie co? Choć satysfakcja ogromna z wyhodowanych od ziarenka roślinek, w przeszłym roku się na to nie porywam! A przynajmniej jak już coś posieję to nie w takiej ilości, bo potem żal człowiekowi wyrzucać, nie mówiąc już o ilości poświęconej opieki. I choć wyhodowałam sporo roślin, które będą zdobić ogród na długo po wysadzeniu w docelowe miejsca, to jednak nie wszystkie się przyjęły, inne pozjadały ślimaki... no cóż, takie życie ogrodnika ;)


Lato. Ogród w pełnej okazałości. Pomidory zaczęły dojrzewać. Mnóstwo pomidorów! Nie uwierzycie, ale z tych paru krzaczków zebrałam łącznie prawie 10 kg pomidorków! Codziennie mieliśmy wysyp, do kanapek, do obiadu, a jak już nie mogliśmy przerobić, bo nowe dojrzewały suszyłam je i pakowałam w słoiczki.


Ogród zarósł i radował nas każdego dnia. Teraz dopiero mogłam spokojnie usiąść i nacieszyć się widokami. Każdy kącik zamienił się w kwiatowy kącik. Parapety zarosły zielenią, balkon obsadziłam i jeszcze parę doniczek poszło na front domu, gdzie nadal kwitną kwiatki. Lobelie rozrosły się niesamowicie i to była wspaniała nagroda za trud ich pikowania.


A gdy już lato powoli zmierzało ku końcowi, czas był na zbieranie darów ogrodu, na zadumę i radosne zabawy (zawiesiliśmy huśtawkę na drzewie!). Uprzątnęłam grządki, zebrałam "eksperymentalną" marchewkę ( za gęsto ją posiałam, ach kiedy ja się nauczę!;) i znów zakryłam grządki siatką przed nieproszonymi gośćmi. Jeszcze czeka mnie przekopanie ziemi wraz z granulatem obornika, skorupkami jajek i popiołem z kominka. Po takiej kuracji ziemia będzie gotowa na przyszły rok.


Ostatnią, ale to już zupełnie ostatnią pracą ogrodowa w tym roku była drewutnia. Wiem, że pewnie mi nie uwierzycie, ale zrobiłam ją sama, z drobną pomocą męża i wskazówkami od teścia. Ten kąt ogrodu zawsze skrzętnie ukrywałam przed Wami... no wybaczcie, ale nie mogłam na niego patrzeć. W zeszłym roku, tuż przed sezonem grzewczym i zakupem drewna zamontowaliśmy z mężem słupy wraz z gotowymi płotkami ogrodowymi. Miało być tanio i szybko (a drewutnia duża, około 1 na 3 m), bo czas nas gonił. Nasza pseudo-drewutnia bez dachu, za to z plandeką na drewnie była mało estetyczna. W tym roku pozostało dobudowanie dachu oraz przedniego panelu. Zrobiłam szybki projekt, pojechałam do marketu budowlanego (i to był mój błąd), i zabrałam się do pracy. Na moim instagramie pytaliście się o diy, niestety nie zrobiłam więcej zdjęć niż to co tu widzicie, bo nie wiedziałam czy ta drewutnia w ogóle mi wyjdzie... 
Pokrótce postaram się jednak opisać z czego ją wykonałam. Słupy to kantówka 7x7 cm, płotki jak wspominałam są gotowe. Do tego wykorzystałam na dach sosnowe deski podłogowe (na pióro i wpust), które przed montażem wielokrotnie zaimpregnowałam najtańszym impregnatem. Zakupiłam metalowe kątowniki o wymiarach delikatnie mniejszych niż moje słupy, dzięki czemu nie widać ich po zamontowaniu. Do tego zużyłam setki wkrętów  o różnej grubości i długości. Wszystkie nowe elementy malowałam przed montażem, inaczej byłoby mi ciężko manewrować pędzlem. Dach wykończyłam maskowaniem z desek, które sprawiają wrażenie, że dach jest gruby i masywny. Nie chcę się tu wdawać w szczegóły prac budowlanych i jedno Wam powiem z całą pewnością; to moja pierwsza i ostatnia drewutnia. Umęczyłam się okrutnie, było ciężko, nawet z pomocą kochanego męża, który dźwigał mi te słupy, przytrzymywał konstrukcję, kiedy ją skręcałam czy wbijał za mnie kotwy w ziemię... To strasznie dużo roboty. I choć cieszę się, że mamy piękną drewutnię, to najbardziej cieszy mnie fakt, że już nie muszę jej robić ;P Ps. nie kupujcie drewna w marketach, nawet jeśli wydaje się Wam, że deski będą proste i sprawdziliście to przed zakupem, jednak... podczas montażu każda krzywizna będzie sprawiała kłopoty.


Obecnie zapełniamy drewutnię drewnem na zimę. Pachnie niesamowicie i cieszę się, że sezon kominkowy już tuż tuż. Nawet już raz rozpaliliśmy w kominku, bo noce coraz chłodniejsze i dom się powoli wychładza. A na ogrodzie może już nie tak soczyście zielono, ale nadal pięknie. Posadziłam wrzosy na rabacie i kwiaty cebulowe ( parędziesiąt sztuk!) też już wsadzone. I nawet pierwszy wianek powstał! Tak to już bowiem jest z tym ogrodem, że zawsze coś się znajdzie, zawsze roboty mnóstwo, ale satysfakcja nie do opisania :)) A teraz zmykam na ogród oczywiście, tak pięknie i słonecznie dzisiaj, trzeba się jeszcze tym nacieszyć!


Buziaki
Magda

Jesienne dekoracje stołu

$
0
0

Witajcie!
Zapraszam Was dziś... do stołu :) Jesień w pełni, skorzystajmy z tego. Nie ma co jeszcze się porywać na zimowe ozdoby, choć z jednej strony aura za oknem ku temu sprzyja, a z drugiej lada moment usłyszymy w radiu pierwszy zwiastun zimy pt. "All I want for Christmas" ;)  I choć przygotowania do świąt już niedługo czas zacząć (np. nastawić ciasto na pierniczki dojrzewające) to u nas wciąż jesiennie, wciąż cieszymy oczy własnoręcznie zrobionymi ozdobami stołu.


Nasz jesienny stół to kolory ziemi, naturalne materiały i pewnego rodzaju swojskość, która kojarzy mi się z tą porą roku.  Od lat niezmiennie jesienną królują u nas dynie w każdej postaci. Zawsze wypatruję ciekawych kształtów dyń albo kolorów, mieliśmy już żółte, zielone i oczywiście pomarańczowe. W tym roku poprosiłam moich rodziców, aby zasadzili w swoim ogrodzie nasiona białych baby boo, które otrzymałam od kochanej Ali z kolorowemarzeniaali.blogspot.com :) Z garści nasion wyrosła... jedna roślinka, ale udało się z niej wyhodować dwie dynie do ozdoby :D Do dekoracji dołączyły moje sweterkowe dynie, które robi się całkiem łatwo i wyglądają pięknie. Małe, szare dyńki to prace z gliny, które zrobiłam z dziećmi któregoś wieczoru i jestem nimi zachwycona :)) Te parę elementów wystarczyło umieścić na paterze, dodać zebrane na spacerze liście i piórka (te już kupne), aby otrzymać ciekawy "jesienny torcik":))



Jesienny stół to też suszone kwiaty, wianki zaplecione naprędce oraz soczyste barwy owoców, które pochłaniamy w ilościach hurtowych ;)  A jak człowiek doda do tego jakieś pyszne ciasto (np. nasz ulubiony sernik krakowski z przepisu kuchni polskiej), albo kruche maślane ciasteczka pieczone wspólnie z dzieciakami, to cała ta jesień nie wydaje się ani taka ponura, ani się już nie dłuży :))







Bardzo dziękuję Wam, że wciąż tu do mnie zaglądacie, wciąż czytam nowe komentarze i widzę jak tłumnie odwiedzacie te strony... To dużo dla mnie znaczy, dzięki Wam blog żyje, choć jest mnie tu trochę mniej, nadal jestem... będę... dla Was i dla siebie, bo lubię ten nasz wirtualny świat :)))

W następnym poście pokażę Wam więcej kadrów z naszego jesiennego domu, jesteście ciekawi? :)

Magda

Przytulna jesień

$
0
0

Zewsząd docierają do mnie informacje o panoszącej się na północy Polski zimie. Sypnął już pierwszy śnieg, a gdzieniegdzie to nawet co nieco zasypał! Natomiast w naszym Wrocławiu jeszcze jesiennie, choć ostatnie dni przyniosły spore ochłodzenie. I choć moje dzieci wciąż dopytują się o ich ukochany biały puch, ja go jeszcze nie wyczekuję. Wszystko w swoim czasie, a póki co cieszę się zaciszem naszego domowego gniazdka i przytulnością, które oferuje :)


Jak co roku jesienną porą wyciągam więcej poduszek i pledów niż potrzeba. To już swego rodzaju uzależnienie chyba, bo nie potrafię oprzeć się miękkim materiałom i puszystym fakturom :))) Właśnie te puchate koce spełniają funkcje dodatkowych dywaników, na których można grać w gry z dzieciakami i robić imprezki. Wieczorami, gdy dzieciaki są już po kolacji i w piżamkach, rozkładamy koce przed cudownie rozgrzanym kominkiem, przynosimy gry i książki, a ja przygotowuję drobne przekąski. Wszystko pod hasłem "robimy imprezkę";)) Niby nic takiego, a tu nagle codzienność przyjmuje jakiś magiczny wymiar, czytanie staje się jeszcze przyjemniejsze, a gry bardziej wciągające. Bardzo się cieszę, że każdego roku wymyślamy wspólnie coś nowego, aby być razem i cieszyć się sobą. Takie nasze małe, rodzinne tradycje.



Jesienne kadry, z którymi do Was dzisiaj przychodzę, pochodzą z różnych dni, ot taka nasza jesień w pigułce. Dlatego zobaczyć możecie tu zmieniające się dekoracje, różne ujęcia i stylizacje, które zrobiłam z naturalnych materiałów, suszone kwiaty i drewniane dodatki. Są one dopełnieniem naszego wnętrza, nie dominują, ani też nie gubią się we wnętrzu. Nie ma tu przesady, jest naturalnie, czyli tak jak lubię.





Przytulna jesień nie mogłaby się dla nas obejść bez pyszności na stole. Wspólne gotowanie, pieczenie ciast i podjadanie to coś, co zdecydowanie umila nam wieczory. Sporo nowych przepisów wypróbowałam ostatnio, a niektóre na stałe zagoszczą u nas jako nasze ulubione. A gdy tylko okazuje się, że ciasta wyszło za dużo, zawsze można się podzielić z bratnią duszą lub zaprosić rodzinę na spontaniczny poczęstunek.







Wiecie co, zawsze jesienią łapałam jakąś chandrę, zawsze pogoda mi doskwierała, a marzenie o zimie były jedyną rzeczą, która pomagała mi przetrwać ten okres. A teraz? Mam zupełnie odwrotnie! Jestem wdzięczna za czas, który mogę poświęcić na zabawę z dziećmi, za każdą ich pracę i serce włożone w przygotowania jesiennych dekoracji. Za spokój i ciepło domowego ogniska, za pachnący obiad na stole i spokojne wieczory z mężem, gdy tylko czas nam na to pozwoli. Nie wyczekuję już tak mocno tej zimowej magii, nie wodzę tęsknymi oczami za dekoracjami świątecznymi, bo dobrze mi tu i teraz. Każdy sezon ma tyle do zaoferowania, wystarczy pomysł, pogoda ducha i dobre chęci :)))







Przesyłam pozdrowienia i żegnam się z Wami widokiem naszego ogródka w słonecznym, jesiennym wydaniu :)))
Czyż jesień nie jest cudowna? 

Buziaki
Magda





Prosty pomysł na świecznik adwentowy DIY

$
0
0

Rozpoczęliśmy Adwent. Dziś w wielu domach zapalono pierwszą świeczkę, oznaczającą oczekiwanie. To przepiękny czas i chciałabym życzyć Wam, żeby każdy dzień odliczania do Świąt był wyjątkowy. Dajmy sobie więc troszkę czasu na wszelkie nasze plany, spokoju, nadziei i miłości. Spędźmy te dni na radosnym przygotowywaniu, bo te dni tak szybko mijają...
Warto więc nawet podczas robienia ozdób postawić na prostotę. Dziś rano przejrzałam szafki w poszukiwaniu tego "czegoś" co posłuży mi do stworzenia naszego świecznika adwentowego. Wyciągnęłam cztery szklane pojemniki, do robienia domowego jogurtu, świece, których zawsze mam zapas, drobne czerwone gwiazdki, laski cynamonu, które służą mi niezmiennie od paru lat i różne wstążeczki. Parę dni temu zrobiłam też z dziećmi masę porcelanową i tak powstały śnieżynki oraz cyferki. Szybki pomysł i fajny efekt. Co Wy na to? :)))







Przepis na masę porcelanową znalazłam na youtubie, jest ich mnóstwo, ja lekko zmodyfikowałam ten znaleziony, bo brakowało mi sody, ale wyszło całkiem nieźle, więc Wam go poniżej podaję. Nawet jak proporcje będą lekko inne, nic się nie stanie :)

SUCHA MASA PORCELANOWA

1 szklanka sody oczyszczonej
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
3/4 szklanki wody

Do rondelka wsypujemy wszystkie składniki i mieszamy, podgrzewamy na wolnym ogniu aż do zgęstnienia masy (na baaardzo gęsty kisiel). Następnie, gdy lekko ostygnie, ugniatamy na jednolite ciasto, można lekko podsypać mąką ziemniaczaną. Wałkujemy na blacie obsypanym delikatnie mąką, wycinamy różnorodne kształty, dziurki do późniejszego powieszenia ozdób i zostawiamy do suszenia. Mi parę dużych gwiazdek się wybrzuszało podczas schnięcia, więc następnym razem suszyć będę na kratce do ciastek, myślę że wtedy nie będzie problemu. Masa schnie 2-3 dni. Ozdoby po wyschnięciu pięknie się mienią, niczym posypane śniegiem.





Miłego popołudnia Kochani :) Następnym razem zapraszam na post z zimowymi dekoracjami, który już prawie mam dla Was gotowy i kolejnym diy :)

Buziaki
Magda

Grudniowe odliczanie, czyli kalendarz adwentowy (prawie) z odzysku

$
0
0

Witajcie Kochani :) Mamy w końcu grudzień :)))) To oznacza, że można rozpocząć rozpakowywanie uroczych, małych i dużych prezencików z kalendarzy adwentowych. Nasz kalendarz planowałam od dawna... ale tylko jego wypełnienie:P Chciałam przede wszystkim sprawić dzieciom każdego dnia drobną przyjemność w oczekiwaniu na Święta. Ten czas, gdy codziennie otwieramy nową paczuszkę i ta wspólna radość, są bezcenne :) Nie chciałam popaść w przesadę, bo zasypywanie prezentami to nie jest coś, co potrzeba moim dzieciom. Ale jakiś drobiazg, zadanie lub wspólna aktywność, to już coś co satysfakcjonuje każdego. W naszym kalendarzu znalazły się więc drobne zabawki, zadania i aktywności (np. zrobienie gniotków z balonów, pieczenie pierników, robienie ozdób itp.), wyjście do kina, parę książek (tych nigdy dość) i słodycze. Ot, takie małe rzeczy, które i tak byśmy razem robili, ale pięknie opakowane stają się jeszcze bardziej wyjątkowe:) 


Nie planowałam natomiast szczególnie jak będzie finalnie wyglądał kalendarz. Wyszło w tzw. praniu ;) Zaczęło się od tego, że latem(!) kupiłam torebeczki z czarnymi choinkami do pakowania prezentów. Wszelkie wstążki, sznureczki miałam już od dawna, papiery do pakowania prezentów też zbieram z tzw. odzysku ;) Papierowe zawieszki dostałam w prezencie od siostry, która genialnie trafiła w mój gust :))) Także od niej dostałam szablony cyferek wielokrotnego użytku, które genialnie sprawdziły się do oznakowania paczek. Z jesiennego spaceru przywlokłam do domu długą gałąź, która ogromnie mi się spodobała ;) Dokupiłam tylko ozdobny papier do pakowania prezentów, białą bibułę i kartki zabrałam z dziecięcych zapasów i zaczęłam pakowanie... Nie ukrywam trochę czasu to zajęło, bo chciałam, żeby pakunki wyglądały różnorodnie, logistyka była tutaj mocno konieczna ;)) Skończyłam wczoraj przed północą, jeszcze dumna zdążyłam wrzucić zdjęcie na mój instagram i padłam spać. Nie spodziewałam się, że rano zobaczę tyle pozytywnych komentarzy na temat kalendarza! W końcu to nic odkrywczego, pomysł na "prezenty na patyku" wykorzystywało już wielu ;))) Zachęcona jednak przez Was postanowiłam szybko zrobić parę zdjęć i uwiecznić pracę, zanim zaczniemy odpakowywać pierwsze paczuszki. Udało się i tym samym mogę zamieścić tu zdjęcia, ku pamięci i oczywiście żeby Was zainspirować :)))
















Jeśli macie ochotę zobaczyć szersze kadry z tego kącika zapraszam na instagram, jedynie telefonem zrobiłam parę takich zdjęć i będę je co jakiś czas publikować :) Lada moment świętować 20.000 obserwatorów i szykuję z tej okazji fajną niespodziankę :)))) 

Buziaki
Magda



Wesołych Świąt!

$
0
0


Witajcie :)))

W te piękne świąteczne dni chciałabym życzyć Wam uśmiechu, radości i spokojnego świętowania :) Niech czas zwolni, a zabawom i radości nie będzie końca. Poczujcie magię Świąt, lecz nie po przepełnionym brzuchu ;)) tylko po tej wyjątkowej bliskości, wzruszeniu i dobroci otrzymanej od najbliższych. Zdrowia, szczęścia i miłości!

Życzy Magda z rodziną :)















Wiem, że miałam się pojawić z nowym, obiecanym postem. Zamiast tego wybrałam jednak spokojne przygotowania i celebrowanie życia rodzinnego. Dużo się ostatnio u mnie zmieniło i cieszę się, że mogę spędzać więcej czasu z najbliższymi. A jeśli choć trochę za mną tęsknicie to zapraszam na instagram, gdzie jestem codziennie :)


Piątek, trzynastego

$
0
0
Piątek trzynastego... to chyba dobry moment, żeby wpaść z nowym wpisem w klimacie... jeszcze świątecznym??? :))
Nie, to nie dowcip, ani nie psikus, po prostu robiąc te zdjęcia jeszcze w grudniu tak się zabierałam do pisania... że sami widzicie, hahaha ;) Żal jednak nie pokazać tych zdjęć, choćby ku pamięci lub jako inspirację na przyszły rok. I spokojnie, nie ma tu czarnego kota tym razem, więc śmiało, zapraszam do oglądania :)))















Pamiętacie jak jakiś czas temu pisałam, że przydadzą mi się rękawy cukiernicze i tylki z prawdziwego zdarzenia? A więc zakupiłam co trzeba i zabrałam się za dekorację naszych pierników. Ręce się trzęsły, ale dało radę! Pierniki jak co roku robię z tego przepisu, natomiast ozdabiałam lukrem królewskim, który jest idealny do takich delikatnych zdobień. Tym razem zrobiłam go trochę zbyt gęstym i ciężko szło, no cóż, nauczka na przyszłość!





Szkoda, że już po świętach... że ten klimat już minął. Było pięknie, radośnie, rodzinnie i wyjątkowo. Odpoczęliśmy, nacieszyliśmy się sobą (mąż wziął urlop na przedsylwestrowe dni jupiii) i z dobrym nastrojem wkroczyliśmy w nowy rok. A teraz, niecałe 2 tygodnie później, ozdoby popakowane już w pudła... zostawiłam tylko zimowe akcenty i lampki. Trzeba się doświetlać, bo jeszcze słońca za mało i jakaś nostalgia człowieka ogarnia hahah ;)))

Tak zatem wyglądają nasze świąteczne migawki, detale, ukochane ozdoby. Pakując wszystko zorientowałam się, że mam ich ze 3 duże pudła, a i tak większości nie wyciągnęłam! Ale jestem chomikiem, nie spodziewałam się :D Ktoś, gdzieś kiedyś skomentował, że za dużo tu u mnie tego wszystkiego... i pewnie ma racje, ale tego świątecznego przepychu nie mogę sobie odmówić. Dzieci oglądają każdy detal, każdy drobiazg wydaje im się niemal magiczny... To tworzy wspomnienia. Te wszystkie gromadzone stroiki, te niezgrabnie jeszcze wykonane bałwanki i krzywe choinki... takie nasze, wyjątkowe, nawet jeśli gdzieś tam uszko już misiowi na koniku bujanym urwane, jeśli reniferowi odpadają rogi, nie zamienię tego na nic innego i absolutnie nie zamierzam niczego chować.







Do następnego!

Buziaki
Magda

Nasze Cztery Kąty ;)

$
0
0
fot. Michał Skorupski

Pewnego pięknego, wrześniowego dnia, miałam przyjemność gościć u siebie wyjątkowy duet. Cały tydzień przygotowywałam się na ich wizytę... szorując chałupę od podszewki, zupełnie jakbym robiła świąteczne porządki... ale było warto ;)))  Przyjechali bowiem do mnie stylistka Agnieszka Wrodarczyk wraz z fotografem Michałem Skorupskim, by zrobić u nas zdjęcia! :))))


Cały dzień zleciał nam bardzo intensywnie, bo roboty było mnóstwo! Ustawianie lamp, próbne zdjęcia, przestawianie i przestawianie... kolejny kadr i tak w kółko. Próbowałam podpatrywać co nieco, by się czegoś poduczyć i teraz mi się marzy chociażby taka mała blenda z lampą do pomocy przy moich zdjęciach... Póki co to było dla mnie świetne doświadczenie, a samo podglądanie fachowców przy pracy pewnego rodzaju spełnieniem marzeń :)))

Kochani moi,
z wielką przyjemnością chciałabym poinformować, że w lutowym wydaniu magazynu Cztery Kąty możecie zobaczyć artykuł o naszym domku :)))


Będzie mi bardzo miło, jeśli dacie znać czy Wam się podobało (jeśli już widzieliście), a tych którzy dopiero zamierzają się wybrać do kiosków zachęcam oczywiście do lektury Czterech Kątów ;) Tymczasem na blogu możecie zobaczyć parę zdjęć, które nie zostały opublikowane, a mi się osobiście bardzo podobają :))))








Buziaki
Magda

4 inspirujące domy z YouTube

$
0
0
Zima, zima, zima, pada pada śnieg! No i super, w końcu mamy full śniegu*, zimą można się cieszyć w pełni i jak to zwykle bywa wraz z początkiem nowego roku... załapaliśmy poważne choróbsko i każdego zmogło po kolei. Nie ma co się na ten temat rozpisywać, wielu z Was zna ten stan, gdy jeden kaszlący maluch z przedszkola rozsiewa wirusy w tempie galopującego konia i potem każdy zabiera taką "niespodziankę" ze sobą do domu. Zatem tak już dobry drugi tydzień siedzimy w domu i czekamy, aż wszystkie objawy ustąpią, a najmłodszej jeszcze nie chce posyłać do przedszkola, coby nabrała odporności. U nas to dopiero pierwsze choróbsko w sezonie szkolno/przedszkolnym, więc z całą pewnością mogę stwierdzić, że w końcu dzieciaki nabrały więcej odporności. Hurra :)))

*ten post pisałam tydzień temu, zanim śnieg stopniał a mnie złapała grypa... ;)
via http://www.studio-mcgee.com/

Ale wracając do dalszej części postu... jeśli nie przeczytaliście tego co tu do Was piszę tylko zabraliście się od razu za oglądanie, nie dowiecie się  d l a c z e g o  umieściłam tutaj tych parę filmików ;))) Otóż, gdy dopadło i mnie choróbsko, praktycznie miałam siły na nic, co by poprawiło mi humor. Ale jakimś zupełnym przypadkiem, skacząc po kanałach youtuba znalazłam parę bardzo fajnych filmików, które nie tylko sprawiły, że poczułam się lepiej, ale też bardzo mnie zainspirowały. Dzielę się zatem z Wami, może i Wy coś z nich dla siebie wyciągniecie, być może te wnętrza Was zainspirują tak jak mnie. Koniecznie dajcie znać komentarzach co Wam się podobało!!

#1 nowoczesna farma


Po wizycie na planie tego domu zwyczajnie... szczęka mi opadła. Piękna przestrzeń i dużo, dużo pracy włożonej w każdy detal tego domu. Dosłownie wszystko mi się tutaj podoba, więc wszelkie opisy są w tym momencie zbędne, po prostu sami obejrzyjcie ;) Styl od dawna bardzo bliski memu sercu (obecnie chyba najbliższy) i ta przestrzeń... marzenie!

#2 dom eklektyczny


Bardzo lubię filmiki typu house tour, gdzie vlogerzy oprowadzają widzów po swoich domach. Możecie tu zobaczyć dom 4-osobowej rodziny, który jest całkiem sporych rozmiarów i ma dużo różnych ciekawych akcentów. Dom jest urządzony dość eklektycznie, widać tu sporo elementów industrialnych, boho, vintage, rustykalnych, a nawet skandynawskich. Ciekawa mieszanka co nie? Moją uwagę przykuło łóżko w sypialni rodziców, ponieważ dokładnie takie łóżko chciałabym do naszej nowej sypialni... ale o tym więcej na końcu postu ;)

#3 dom przy plaży


Niewielki dom zlokalizowany w pięknym miejscu, przy szerokiej plaży, gdzie właściciele uwielbiali od dawna spędzać czas. Zbudowano go w miejscu wcześniejszej nieruchomości, która nie spełniała wymagań domu całorocznego. Postawiono w nim na jasną kolorystykę i otwartą przestrzeń. Bardzo przyjemna bryła budynku, jasne pastelowe wnętrze i delikatne ozdoby, spójna całość, mi się podoba. A komu z Was się nie marzy dom na plaży? Ps. czy zwróciliście uwagę na drzwi wejściowe?? Bajka! :) 

#3 minimalistyczna farma


Ostatni film zabiera nas na amerykańską farmę z małym domkiem, który został wyremontowany własnymi siłami. Właścicielka opowiada o filozofii prostego życia w idei minimalizmu. Nie ma tu wielu dekoracji, natomiast widzimy sporo przedmiotów, które są jedyne w swoim rodzaju. Brak tu przepychu, a prostota i wyjątkowe dekoracje są po prostu urocze. Bardzo mi się spodobała m.in drewniana miarka wzrostu, mam ochotę zrobić coś podobnego u nas, by móc zaznaczać wzrost moich pociech, chyba nie jest jeszcze za późno, nie? ;))

***
Cztery różne domy i tak różne spojrzenia na przestrzeń mieszkalną. Myślę, że każdy wyciągnie coś ciekawego dla siebie. Mi oglądanie tych filmików sprawiło wiele frajdy i pozwoliło zainspirować się paroma elementami. Nie będę tu omawiać wszystkich, co nieco zachowam dla siebie ;) natomiast już wspomniałam Wam o łóżku do sypialni... A więc to trochę temat rzeka, ale postaram pokrótce napisać o czym w tej chwili myślę. Będziemy niedługo robić małą rewolucję w domu, ponieważ chcemy zamienić przeznaczenie dwóch pomieszczeń i przenieść naszą sypialnię. Zrobiło nam się trochę ciasno w obecnej... brakuje nam miejsca, miejsca i jeszcze raz miejsca. Plany są, realizacja będzie robiona systemem tzw. gospodarczym, czyli etapami ;) Na pierwszy ogień chcemy wymienić łóżko, którego nie cierpię, jest połamane, a materac po 10 latach już przestał spełniać swoje zadanie... Od dłuższego czasu przeszukuję internet i nic a nic mi się nie podoba... Znudziły mi się wszystkie łoża z pikowanymi zagłówkami, o jakim myśleliśmy wcześniej. Od paru miesięcy wodzę tylko oczami za kutymi łóżkami, które mają prosty fason i fajne detale. I wiecie co? Wcale nie jest łatwo takie znaleźć! Niedługo przedstawię wyniki moich poszukiwań, zobaczycie co udało mi się wyszukać i na co się będziemy decydować. Do następnego!

Magda

All about love / krucha tarta z jabłkami /

$
0
0

14 luty, Walentynki. Jedni czekają na ten dzień z utęsknieniem, inni obchodzą szerokim łukiem... 
My chyba jesteśmy gdzieś po środku, bo ani hucznie nie świętujemy, ani nie zapominamy o nich zupełnie. Wszak o miłość tu chodzi, o to najpiękniejsze uczucie na świecie. O długie poranki razem i spojrzenia rzucone w przelocie, gdy zamotani w codzienne obowiązki, nadal pamiętamy... o naszej miłości. 
Z każdym rokiem przeżywam ten dzień inaczej, jakby pełniej. Tak niewiele mi wystarcza, żeby poczuć, że jestem kochana i tym łatwiej o odwzajemnienie uczuć. Teraz mam przecież dwie małe Walentynki, które codziennie dostarczają mi wzruszeń i mega dawkę miłości. Codziennie kochamy jak stąd do księżyca i z powrotem, a takie dni jak dziś, to tylko pretekst, żeby dać od siebie jeszcze odrobinę więcej ;)







Dziś od rana była u nas mega produkcja kartek walentynkowych, którymi zostaliśmy obdarowani przez dzieciaki. A na podwieczorek przyszykowałam już wczoraj coś słodkiego, tartę jabłkową na kruchym cieście. Oryginalny przepis znajdziecie tutaj, a poniżej moja wersja, bo zamiast do przepisu patrzyłam na dzieci i się zapomniałam, ale wyszło i tak pysznie ;) 

Krucha tarta z jabłkami:

250 g mąki
150 g zimnego masła
2 łyżki cukru pudru
szczypta soli
1 jajko
40 ml zimnej wody

Mąkę mieszamy z cukrem pudrem i solą, dodajemy pokrojone masło, siekamy lub ucieramy szybko mikserem, dodajemy jajko, wodę i szybko zagniatamy. Wkładamy do woreczka foliowego i do lodówki na 15 minut. Po tym czasie wyciągamy, rozwałkowujemy na podsypanym mąką blacie, wykładamy ciastem tortownicę (26-28 cm) i znów wkładamy do lodówki na czas przygotowania jabłek (min. 20 minut).

1 kg jabłek
2 łyżki cukru waniliowego z prawdziwą wanilią lub cukier + laska wanilii
cynamon

Jabłka myjemy, obieramy, kroimy na pół i wycinamy gniazda nasienne. Każdą połówkę kroimy na cieniutkie plasterki, im cieńsze tym lepiej. Wybieramy najładniejsze plasterki i odkładamy na bok, resztę (około 1/3 jabłek) wrzucamy do garnuszka i zagotowujemy na średnim ogniu. Dodajemy cukier, cynamon i wanilię wraz z wyskrobanymi z niej ziarenkami. Odparowujemy aż powstanie gęsty mus. Na końcu wyjmujemy laskę wanilii i studzimy. Można też zblendować masę na gładko.

Rozgrzewamy piekarnik do 200 st.C, wyjmujemy spód tarty, robimy dziurki widelcem i wykładamy ostudzony mus. Na wierzch układamy nasze plasterki jabłek, które układamy na zakładkę (zaczynając od środka  robimy coś na kształt ślimaczka). Posypujemy delikatnie cynamonem i pieczemy około 40-50 minut (zależy od piekarnika), na złoty kolor.

sok z połowy cytryny
2 łyżeczki miodu

Po ostudzeniu polewamy sokiem z cytryny wymieszanym z płynnym miodem (można chwilę podgrzać, by się lepiej rozpuściło).

Smacznego :)




Buziaki dla Was i pięknej miłości okraszonej szczyptą słodkości ;)
Magda


Chleb z Vermont na zakwasie

$
0
0
Witajcie i częstujcie się przepysznym chlebem na zakwasie :) 

Dziś, specjalnie na Wasze prośby z mojego instagrama, wpadam z przepisem na domowy chlebek pszenny na zakwasie żytnim, o kultowej już nazwie "Vermont". Czemu kultowej? Otóż to bardzo prosty a jednocześnie niezwykle smaczny chleb, z dużymi dziurami, chrupiącą skórką i łagodnym aromatem. Idealny jako chleb powszedni, bez grama drożdży, a pięknie wyrasta i świetnie się przechowuje. 


Moja przygoda z pieczeniem chleba trwa już trochę czasu... może ponad 2 lata z małą przerwą, kilka zepsutych zakwasów i około 70 bochenków... przestałam już liczyć, choć szkoda, fajnie byłoby znać ich liczbę ;) W zeszłym roku udało mi się kupić książkę "Chleb" Hamelmana, dzięki której nie tylko udoskonaliłam swoje umiejętności w pieczeniu chleba, ale też poznałam wiele świetnych przepisów. Jednym z nich był właśnie chleb z Vermont, który piekę regularnie, tak bardzo nam smakuje!



Przygotowanie chleba zaczynamy od dokarmienia naszego zakwasu żytniego. Ja dokarmiam go rano, by wieczorem móc nastawić zaczyn na chleb. Kolejnego dnia rano dopiero wyrabiam ciasto i piekę. Z podanego przepisu wychodzą dwa duże bochenki.

ZACZYN
mąka chlebowa 140 g (pszenna np. typ 650 lub 750) (1 szklanka)
woda 170 g (3/4 szklanki)
zakwas 30 g (2 łyżki)

Zaczyn mieszamy do połączenia się składników, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i odkładamy na noc w temperaturze pokojowej. Po 12-16 godzinach można przystąpić do wyrabiania ciasta.

CIASTO
mąka chlebowa pszenna 810 g
mąka żytnia razowa 90 g
woda 590 g
sól 20 g




  • Zaczyn rano pięknie pracuje i jest gotowy do dalszej pracy
  • Do dzieży wkładamy wszystkie składniki OPRÓCZ SOLI
  • mieszamy do połączenia się składników w postrzępioną masę ( ja wyrabiam chleby w kitchen aid, tu krótko, na pierwszej prędkości)
  • przykrywamy folią spożywczą i odstawiamy na 20 - 60 minut do autolizy (ja zawsze zostawiam na 60 min)


  • pod koniec autolizy posypujemy ciasto solą
  • mieszamy mikserem z końcówką hak do uzyskania gładkiej konsystencji i sprężystości ciasta, rozwijając siatkę glutenową
  • w kitchen aid mieszanie na drugiej prędkości trwa 2 minuty. Ciasto będzie miało średnią konsystencję, widoczną na zdjęciu.
  • odstawiamy ciasto do fermentacji wstępnej na 2,5 godziny, składając ciasto dwa razy w odstępie 50 minut. Poniżej instrukcja składania, podczas której wyciągamy ciasto na blat mocno oprószony mąką, po złożeniu wkładamy z powrotem do miski. Pamiętajcie, aby miejsce składania ciasta (czyli ta "brzydsza strona" zawsze była skierowana do góry.

Składanie kopertowe:




Po zakończeniu fermentacji wstępnej dzielimy ciasto na 2 części, każdą składamy ponownie kopertowo, następnie formujemy bochenki zaciągając rogi i boczki do wewnątrz, trochę przypomina to zapinanie sweterka na guziki ;). Można uformować bochenki o podłużnym lub okrągłym kształcie. 


Złożone bochenki wkładamy (składaniem do góry) do koszyczków oprószonych sowicie mąką i pozostawiamy do fermentacji końcowej na 2- 2,5 godziny. Ja jeden koszyczek mam bambusowy, a drugi wiklinowy zza dużymi dziurami, dlatego wyściełam go zawsze ściereczką i oprószam mąką. Tak odkładamy chlebki do wyrośnięcia w temperaturze pokojowej, ale blisko kuchenki czy innego źródła ciepła. Na około 40 minut przed pieczeniem nagrzewamy piekarnik z blachą w środku. Ucinamy 2 kawałki papieru do pieczenia, przekładamy chlebek (brzydka strona ląduje na dole), nacinamy chleb żyletką lub ostrym nożykiem (nacinanie to niemal osobny wątek, wybaczcie, że nie będę go tu rozwijać), przekładamy szybko do gorącego piekarnika.


Chleb pieczemy w 240 stopniach przez 40 - 45 minut na środkowej szufladzie, po włożeniu do piekarnika skraplamy sowicie ścianki piekarnika wodą, aby wytworzyć parę. Można też na spód wrzucić kilka kostek lodu. Chleb po włożeniu do piekarnika lekko rozlewa się, by po parunastu minutach pięknie się unieść, nie martwcie się w razie czego ;) Gotowe bochenki wyciągamy na kratkę i studzimy przed pokrojeniem, choć my nigdy nie możemy wytrzymać i zajadamy jeszcze ciepłe piętki ;)



Mam nadzieję, że przepis jest dla Was czytelny, a zdjęcia okażą się pomocne. 

Zachęcam do spróbowania tego chlebka, założę się że jak spróbujecie to na długo o nim nie zapomnicie! 

Smacznego
Magda 
Viewing all 154 articles
Browse latest View live